Everybody's wonderin' what and where they they all came from Everybody's worryin' 'bout where they're gonna go When the whole thing's done But no one knows for certain And so it's all the same to me I think I'll just let the mystery be Wiodący wątek trzeciego sezonu The Leftovers mógł budzić wiele wątpliwości. Serial tak ambiwalentny w relacji rzeczywistego świata z tym nadnaturalnym powoli radykalizował się wraz ze swoimi bohaterami. Ostatnia odsłona, prawie w całości podporządkowana zbliżającej się (albo przynajmniej zwiastowanej) apokalipsie, bardzo niebezpiecznie dryfowała na granicy autoparodii. Zresztą, kilka razy ją przekroczyła, ale przecież Lindelof i Perrotta samotnie grają we własnej lidze, nie potrzebują więc pozwolenia na jakiekolwiek formalne i treściowe dezynwoltury. Tonacyjna żonglerka była wręcz znakiem rozpoznawczym trzeciego sezonu – dramatyczne wyznania mieszały się tu z absurdalnymi sytuacjami, a biblijne egzegezy zbywane były ironicznym śmiechem. Ale widzowie i twórcy to jedno. Bohaterowie to zupełnie inna kwestia. Świat w siedem lat po Nagłym Zniknięciu zwariował. Budzący się mesjanizm w Jarden, aborygeńskie przypowieści doprowadzające starego Kevina na skraj obłędu, bomby nuklearne i maszyny potrafiące przenieść tam, gdzie udały się ofiary 14 października – to kilka kluczowych elementów tej rzeczywistości. Trudno w takiej sytuacji nie uwierzyć, że koniec jest blisko. Wiara zresztą nie jest niczym złym, byle dawała ukojenie jej wyznawcom i nie krzywdziła wszystkich wokół. Niektórzy (jak Matt) nauczyli się odpuszczać, inni nie mieli już nic do stracenia. A brnięcie dalej pomimo przeszkód tylko prowokuje do podejmowania coraz odważniejszych prób. Ale jak to czasem bywa, nasze przeczucia się nie sprawdzają, a niektóre fundamenty muszą lec w gruzach, by ruszyć dalej ze swoim życiem. Apokalipsa nie nadeszła, lecz bohaterowie dowiedzieli się o sobie więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Dlatego też finał Pozostawionych można potraktować jako swoistą kodę podejmującą wątek zawsze będący w centrum zainteresowania twórców – w końcu jest to opowieść o dwójce ludzi, którzy stracili wszystko 14 października, którzy odnajdują się zagubieni w tym świecie i pragną przebrnąć przez niego razem za wszelką cenę. To pięknie się sprawdza w The Book of Nora. Kevin pragnie zmazać wszelkie problemy między nimi i zacząć od początku. Choć wciąż powtarza swoją zmyśloną historię, to ukradkiem przemyca zdarzenia ze swojego życia. Okazuje się, że po niespełnionym końcu świata wszystko wraca do normy. Ludzie żyją, piją, żartują, zakładają rodziny, rodzą dzieci, a czasem się rozwodzą. Nieśmiertelny Kevin musi uważać na chore serce, a Nora nie wspomina swej rodziny z rozżaleniem. Zupełnie jakby w ciągu ostatniej dekady nic wielkiego się nie wydarzyło. To stonowanie, ciche balansowanie między naturalną a podniosłą atmosferą świadczy o potędze serialu HBO. Nie czas i miejsce na wielkie wyznania, na uniesienia i zamykanie wszelkich wątków. Powrót Laurie, jakże zaskakujący, rozegrany został w kilkadziesiąt sekund. Historia Toma, Jill, Johna, Michaela i Matta opisana została w paru zdaniach. Tyle potrzeba, by zdefiniować życie tych, którzy byli świadkami najdziwniejszych wydarzeń – bez zbędnych retrospekcji, które zaburzyłyby intymny obraz na nowo rozpalającej się miłości. Bo w ostatnim odcinku, przez te 72 minuty, najważniejszy jest właśnie melodramat rozgrywający się na australijskim pustkowiu – wątek miłosny między samotną opiekunką gołębi a podstarzałym szefem policji, który swój coroczny dwutygodniowy urlop poświęca na poszukiwanie dawno utraconej kochanki. Niezwykła rozmowa między bohaterami, a szczególnie monolog Nory prezentuje nie tylko niezwykły kunszt aktorski Carrie Coon i Justina Theroux, ale także twórczą konsekwencję autorów. Historia głównej bohaterki opisująca wydarzenia między wejściem do maszyny a ponownym spotkaniem z Kevinem jest nieprawdopodobna, pełna wyjątkowych pomysłów (kto tak naprawdę w tym świecie jest pozostawiony?) i okrutnych prawd na temat otaczającego jej świata. I wierzę w nią. Ale także jestem pewien, że została ona całkowicie zmyślona. W trzecim sezonie kilkakrotnie widzieliśmy bohaterów opowiadających historie – Matt piszący książkę, Senior szukający ostatniej piosenki, Grace próbująca zrozumieć sens śmierci swoich dzieci. Wreszcie Kevin wymazujący utraconą miłość i udający się na wakacje do Australii. Kilku z nich przyłapaliśmy na kłamstwie, innych historie były tak nieprawdopodobne, że trudno uwierzyć w ich prawdziwość. Pozostawieni zawsze byli serialem o tych historiach, które wciąż sobie opowiadamy. O ptakach przekazujących miłość, o uleczających objęciach, o schorowanym człowieku, który doświadczył bożej łaski. O świecie, który istnieje po drugiej stronie. Opowiadamy je sobie by poczuć się lepiej, by przekazać morał, by obudzić nadzieję. Historia Nory wcale się od nich nie różni. I nieistotne jest to, czy mówi prawdę, czy nie. Ważne jest to, czy ufa jej jedyna osoba, którą na świecie kocha. Nora kiedyś nie uwierzyła w opisane przez Matta wydarzenia, a tym razem role się odwróciły. To bohaterka boi się, że historia, która daje jej ukojenie zostanie wyśmiana, podważona, odrzucona. Więc wierzmy w nią, tak jak wierzą Nora i Kevin. Bo dzięki temu łatwiej jest im żyć. A jej tajemnica niech pozostanie tajemnicą.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj