Nie ma co się oszukiwać, Mentalista już nigdy nie będzie taki sam. Jak twierdził Bruno Heller, to nigdy nie miała być historia Red Johna. Powiedział jedno, zrobił coś zupełnie innego, można by rzec - i wiele w tym racji. Od początku tłumaczono działania Patricka jako chęć znalezienia mordercy swojej rodziny i pragnienia zemsty. Było to zrozumiałe. Tym sposobem RJ stał się niemal tym kim Jane - głównym bohaterem, a właściwie to antybohaterem.
Po złapaniu jednego z największych zbrodniarzy w historii telewizji nie za wiele zostało do roboty. Próba odświeżenia formuły poprzez współpracę z FBI, nowe lokalizacje i trudniejsze sprawy niby się sprawdzają, ale brakuje "tego czegoś". Również Jane'a trzeba było jakoś zmotywować do pracy dla organów władzy. Odpokutowanie za zabicie McAllistera powinno być wystarczającym motywatorem, dającym twórcom szansę na kolejne sezony. Pytanie tylko, czy aby na pewno chcemy takiego Mentalistę?
Sytuację nieco ratuje sprawa, która początek ma w odcinku trzynastym, po tym jak Rigsby i Van Pelt dowiadują się o podsłuchu dla całej załogi CBI. Ktoś zabija prokuratora, potem J.J. LaRoche'a, a pod koniec odcinka czternastego porywa Grace. Tym sposobem mimo tego, że odcinek zarówno trzynasty, jak i czternasty mają swoje oddzielne sprawy (niezbyt porywające, swoją drogą), w piętnastym dostajemy już całość powiązaną z miniwątkiem przewodnim tryptyku.
[video-browser playlist="635530" suggest=""]
Ktoś zabija ludzi związanych z CBI. Prosta sprawa - zapewne szuka zemsty. Ten pomysł wydawał się bardzo intrygujący, czekałem nawet przy pierwszym trupie na charakterystyczną buźkę, z nadzieją, że scenarzyści wybrali oklepany motyw, który miał jednak szansę się sprawdzić: spadkobiercy Red Johna. Nic z tego; postawiono pójść w zupełnie inną stronę, co miałoby nadal sens, gdyby nie szybkie wykluczenie pozostałych. Od początku dowiadujemy się, kto jest głównym podejrzanym, a całe napięcie mija. Tym gorzej jest, że ta osoba pojawia się w siedzibie FBI i składa zeznania, pokazując dokładne alibi. Wtedy zyskujemy pewność, że kwestią czasu jest to, kiedy Jane wymyśli, jak się do niej dobrać. Wykorzystanie starszej siostry to chwyt poniżej pasa dla inteligencji widza i zagrywka rodem z Zabójczych umysłów, kiedy morderca jest znany od początku, a jego motywacja - dopiero z czasem.
Jest jednak kilka scen-perełek. Dobrze widzieć znowu razem w akcji Cho, Rigsby'ego, Van Pelt, Lisbon i Jane'a. Jest to ekipa, do której zdążyliśmy się przyzwyczaić, a mimo że zmiany są konieczne, szczególnie po pozbyciu się najważniejszego wątku, to jednak szkoda, że nie pracują oni razem. Z nowszych postaci ciekawy jest Wylie i jego uwielbienie dla Patricka. Nieco bladziej wypada Fischer, która nie ma kompletnie niczego do zaoferowania, a Jane wodzi ją za nos, jak tylko chce.
Odcinek piętnasty oraz dwa wcześniejsze dawały nadzieję na ciekawy miniwątek przewodni. W Impersonalnych się to sprawdziło doskonale, podobnie w innych serialach, tutaj natomiast wypadło niezwykle blado. Winę za to ponosi zbyt szybkie znalezienie podejrzanego, i to w sposób niemal magiczny, a przy tym naiwny - skoro torturował go jeden z "naszych", to na pewno jest wkurzony i pragnie zemsty. Brakuje napięcia, które było widoczne przy śmierci LaRoche'a czy odkryciu podsłuchu przez Rigsby'ego, a także w scenie uprowadzenia Grace. Szkoda tego pomysłu, gdyż był naprawdę niezły, a twórcy nie najlepiej go rozwinęli. Przy okazji wychodzi jeszcze jeden mankament. Mimo że Simon Baker bardzo się stara, a jego Jane nadal jest świetny, to jednak już nie jest to samo. Stracił iskrę, to coś, co przyciągało przed ekrany. Może jest tak, jak mówił Joker do Batmana w Mrocznym Rycerzu? "Bez ciebie nie ma mnie, jesteś mi potrzebny". Te same słowa mógłby wypowiedzieć Jane do Red Johna - jesteś mi potrzebny, bez ciebie rozwiązywanie spraw nie ma już sensu. Bez wyrazistego wątku głównego serial upodabnia się bardzo do innej produkcji o podobnej tematyce, czyli Magii kłamstwa. Miejmy nadzieję, że twórcy wymyślą coś szybko, a jeśli nie, to niech zastanowią się nad satysfakcjonującym zakończeniem.