Jeszcze kilka odcinków temu, gdy Skye pocałowała Warda, widziałem ich romans jedynie w ciemnych barwach. Co może wyjść z relacji uroczej hakerki z najbardziej drewnianą postacią uniwersum Marvela? Właśnie w tym wątku perfekcyjnie widać, jak twórcy serialu wyciągają wnioski z błędów i potrafią zmienić wady na swoją korzyść. Od początku do końca zaskakuje on świetnie budowanymi emocjami oraz cementuje status Skye jako bohaterki szalenie sprytnej i sympatycznej. Zauważmy, że wspólne sceny z Wardem dodają jej tego "czegoś", co sprawia, że widzom zależy na jej losie.
Nieoczekiwanie rozmowy Skye z Wardem dostarczają najwięcej frajdy. Najpierw fantastyczna scena w kawiarence, gdzie mamy kilka dwuznacznych dialogów, w których Skye wrzuca Wardowi. Nie przypominam sobie, kiedy w Agentach T.A.R.C.Z.Y. udało się tak dobrze poprowadzić rozmowę opartą na przemyślanych słowach aż do momentu kulminacyjnego z "Hail HYDRA". Trudno nie uśmiechnąć się z satysfakcji. W scenach tych nie popełniono też kardynalnego błędu różnych seriali - Ward nie zaczyna walki z policjantami, gdy któryś mierzy do niego, trzymając pistolet parę centymetrów od głowy, tyko podczas próby założenia kajdanek. Jest to szczegół, ale cieszy. Potem mamy także nadzwyczajnie zaskakującą scenę Skye z Wardem na pokładzie samolotu. Świetny popis bohaterki, która używa ważnych i wartych podkreślenia argumentów o tym, czym jest HYDRA. Istniało tutaj ogromne ryzyko popadnięcia w banał, gdyż twórcy mogli zaprezentować "dobrego Warda" lub absurdalną próbę nawrócenia go przez Skye. Zamiast tego mamy emocjonalną i prawdziwą reakcję na słowa potwora, którym Ward jest naprawdę. Czy ktoś wcześniej mógłby przewidzieć, że związek tych dwóch postaci dostarczy widzom tyle rozrywki w jednym odcinku?
[video-browser playlist="635366" suggest=""]
Ważnym momentem jest szantaż Deathloka, który musi mieć kluczowy wpływ na fabułę kolejnych odcinków. Wykorzystanie w tym momencie Warda jako narzędzia mówi widzom tak naprawdę dwie rzeczy: Ward zaczyna mieć świadomość, że Garrett może pozbyć się go bez mrugnięcia okiem (aczkolwiek pewnie będzie tłumaczyć się pewnością reakcji Skye), a osobowość Skye nie pozwala jej poświęcić Warda. Gdyby pozwoliła mu umrzeć (a to byłby ciekawy zabieg...), prawdopodobnie przekroczyłaby pewną granicę, która zmieniłaby ją na zawsze.
Gościnny występ Marii Hill jest znakomity. W końcu twórcy doszli do tego, jak dobrze wprowadzić postać z filmów w serialu. Pierwsze minuty z jej udziałem już dostarczają emocji, komiksowego klimatu, świetnych dialogów ze smaczkami oraz humoru. W końcu dostajemy to, na co prawdopodobnie wielu czekało - Marię Hill i Phila Coulsona razem w akcji. Wykorzystanie tej postaci jest bardzo umiejętne, bo nie jest to tylko wesoły epizod mający podkreślić związek z kinowym uniwersum - jej udział jest fabularnie ważny. W tym wątku rozczarowuje jedynie Talbott. Pasdar kompletnie nie pasuje mi do tej roli.
Odcinek po raz pierwszy w serialu dostarcza widzom scenę po napisach godną kinowego uniwersum. Nie jest to jedynie jakiś drobny smaczek nawiązujący do przyszłości czy humorystyczna wstawka, ale prawdziwa i soczysta bomba. Wyjawienie kolejnej prawdy o projekcie TAHITI świetnie podsumowuje reakcja Coulsona. Niespodzianka jest ogromna i niewyobrażalnie pobudza ciekawość.
Agenci T.A.R.C.Z.Y. od kilku tygodni notują wielki skok jakości. Po paru spokojniejszych odcinkach serial powraca do przewodniej historii, rozwija ją i dostarcza emocji.