Po drugim odcinku, który nie forsował tempa, mogłoby się wydawać, że akcja Preacher w końcu przyspieszy. Początkowa scena i pokazanie Houston dawało duże nadzieje, jednak twórcy wciąż ograniczają się do teksańskiego miasteczka. W nim także nie dzieje się zbyt dużo - większość odcinka skupia się na pogłębianiu wiedzy o poszczególnych bohaterach. Cieszy, że w końcu dowiadujemy się czegoś więcej o przeszłości Jessego i Tulip, co daje nadzieje na ciekawsze zawiązanie akcji. Dochodzi także do kolejnego starcia duetu Fiore i DeBlanca z Cassidym, które nie jest już tak efektowne jak poprzednie, ale równie zaskakujące. Panowie wyjawiają Irlandczykowi prawdę o sobie, a jego reakcja zapowiada, że może być to ciekawy wątek. Najmocniejszym elementem odcinka są z pewnością sceny humorystyczne. Wysłannicy z nieba są genialnym duetem, a ich nieporadność i ciekawe podejście do powierzonego im zadania jest osobliwe, ale w mocno zabawny sposób. Innym świetnym fragmentem był ten, w którym Jesse pokazał Cassidy'emu moc słowa bożego. Nie dość, że całość była komiczna, to fajnie zobaczyć rodzącą się między bohaterami przyjaźń. Irlandzki wampir wciąż jest najmocniejszym punktem całego serialu, a tekst "I like Justin Bieber" w kontekście jego postaci był naprawdę świetny. Cieszyły także kolejne odwołania do popkultury. Mamy tu kontynuację wątku z Tomem Cruise'em, ale także wiele innych odwołań, choćby do Gwiezdnych wojen. No url Kompletnym przeciwieństwem są pełne napięcia, dramatyczne sceny. Z jednej strony świetnie balansują serial, uzupełniając się z luźniejszymi fragmentami, jednak brakuje w nich treści. Wygląda to tak, jakby twórcy chcieli niemal każdą sceną zaintrygować widza i wzbudzić w nim jak największe emocje. Za dużo tu tajemnic, a sama akcja dzieje się zbyt wolno. Przykładem jest tu choćby monolog Roota, który sam w sobie jest ciekawy, nie wnosi jednak nic do fabuły, w której jest już tak wiele niewiadomych. Intrygowanie widza jest czymś kluczowym dla każdego serialu, jednak w tym przypadku pokazane jest za mało, by przykuć do ekranu. Kluczowa wciąż pozostaje wewnętrzna walka Jessego i jego wybór między dobrem a złem. Tym razem efektownie pokazana, zaczyna jednak odrobinę męczyć. I tu pojawia się największy problem The Possibilities. Patrząc na serial jako całość, trzeci odcinek powinien być już tym, który wciągnie widza. Nawet jeśli go nie zachwyci, to na tyle zaintryguje, że obejrzy ten sezon do końca. Zamiast tego otrzymujemy średni odcinek z wciąż powoli rozwijającą się akcją i wieloma niewiadomymi. Szkoda, że nie pociągnięto tematu Świętego od Morderców, który pojawił się na początku poprzedniego odcinka. Jego historia jest niezwykle interesująca, a tak rzadkie prezentowanie postaci wprowadza tylko niepotrzebny chaos. Tytuł odcinka odnosi się do ogromu możliwości, jakie w mocy Jessego dostrzegł Cassidy. Dla fanów komiksu oznacza to może jednak cały potencjał, który został pogrzebany w tym odcinku, a możliwości właśnie było tu bez liku. Elementy napięcia szokują coraz mniej, brakować zaczyna wyrazistych treści. Nie zmienia to jednak faktu, że trzeci odcinek dało się oglądać - i to chwilami z dużą frajdą. Elementy humorystyczne na ten moment ratują serial, a The Possibilities pod tym względem był najlepszy w sezonie. Nadzieję dają powoli zawiązujące się wątki, które w końcu mogą doprowadzić do prawdziwej akcji, na którą wszyscy czekamy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj