Po bardzo krytykowanym pierwszym sezonie Preacher powraca na ekrany telewizorów z nową, lepszą, śmieszniejszą i jeszcze bardziej makabryczną serią. Ten serial nie każdemu przypadnie do gustu, ponieważ zdominowany jest przez czarny humor oraz wymaga od widzów dużego dystansu, ale za to w końcu dostarcza świetnej rozrywki, której oczekiwaliśmy po tym tytule.
Pierwszy sezon serialu Preacher nie spotkał się z uznaniem widzów, ani czytelników komiksu, ponieważ bardzo wyraźnie odbiegał od materiału źródłowego, stanowiąc bardziej wstęp do całej historii. A także najzwyczajniej w świecie bywało nudno, a relacje między bohaterami nie zapewniały aż takiej rozrywki, jakiej można było oczekiwać. Ale w drugim sezonie Kaznodzieja, jego dziewczyna i wampir wyruszają w podróż w poszukiwaniu Boga, który ukrywa się na Ziemi. Ich śladem rusza Święty od Morderców, który zbiera krwawe żniwo, gdziekolwiek się pojawi. Od razu czuć różnicę w sposobie opowiadania historii, ponieważ żadne ściany nie ograniczają naszych bohaterów. Z kolei twórcy w końcu mogą pozwolić sobie na swobodę wyobraźni i bez ceregieli dać nam to czego wszyscy pragniemy – akcji mieszającej się z horrorem, czarnym humorem i potężną dawką brutalności podlanej hektolitrami krwi, z której nawet Tarantino byłby dumny.
Już w pierwszych scenach obu odcinków oglądamy totalną masakrę na drodze, za którą odpowiada Święty od Morderców. Z jednej strony jest makabrycznie, bo wnętrzności fruwają wkoło, a krew leje się strumieniami, a z drugiej beztroska bohaterów rozbawia. Takie mocne, świetnie nakręcone – a także nieco przerażające ze względu na zabójcę – otwarcie od razu ustala, czy widz da się ponieść tego rodzaju rozrywce, czy jednak to nie ten typ historii, który sprawi, że będzie się dobrze bawić. A trzeba pamiętać, że twórcy nawet, jeśli idą własną ścieżką, kręcąc Preachera to w końcu zaczną śmielej czerpać inspiracje z komiksu, co zrobili w przypadku chociażby tej pierwszej strzelaniny.
Ale jednak najmocniejszą stroną tych dwóch odcinków był czarny humor, który autentycznie śmieszył. W pierwszym sezonie odnosiło się wrażenie, że twórcy na siłę chcą widzów rozbawić, a sami aktorzy też nie do końca potrafili się w tym odnaleźć. Z kolei w nowej serii czuć luz, dystans i dobrą zabawę. Humor objawia się w absurdalnych sytuacjach, głównie tych makabrycznych czy tragikomicznych (Fiore jako Ganesh), ale też w samych dialogach, które są błyskotliwie napisane. Niebagatelną rolę odgrywa muzyka, która nie tylko wzbudza grozę, kiedy na przykład pojawia się na ekranie Święty od Morderców, ale też nie raz sama jest powodem do śmiechu. Oczywiście też dużą przyjemność sprawiają utwory, które zostały dobrze dobrane do wydarzeń. Cieszą także żarty odnoszące się do filmów (porównanie Świętego od Morderców do Terminatora), a także nawiązania do seriali (miejsce oczekiwania Fiore’a na furgonetkę słusznie kojarzy się z Breaking Bad).
Nie tylko jest wesoło w Preacher, ale też produkcja bardziej angażuje emocjonalnie. W drugim odcinku całe show kradnie Fiore, który cierpi po stracie przyjaciela. Okazuje się, że bez partnerującego mu DeBlanca (Anatol Yusef), Tom Brooke rozwinął skrzydła i mógł pokazać na co go aktorsko stać. I faktycznie jego postać wzbudzała współczucie, ale też wciąż lekko rozśmieszała, gdy widzieliśmy go w indyjskim przebraniu i makijażu. Szkoda, że musieliśmy pożegnać Fiore’a, ponieważ wniósł wiele dobrego do fabuły; to z DeBlanciem tworzyli sympatyczny duet aniołów, którzy potrafili nieźle zamieszać w fabule. Ten rozdział został najprawdopodobniej zamknięty na dobre, ale w satysfakcjonującym i trochę dramatycznym stylu. Jednak historia toczy się dalej, a przed bohaterami na pewno czeka jeszcze wiele postaci pokroju Fiore’a, Tammy czy Mike’a, który ma niekonwencjonalne metody walki z nałogiem internetowym u nastolatków.
Tradycyjnie w Preacherze najbardziej wyróżnia się postać sarkastycznego Cassidy’ego, w którego brawurowo wciela się Joseph Gilgun. Jednak wciąż mocno kuleje wątek związany z jego uczuciami względem Tulip. Dalej wyczuwa się sztuczność tej sytuacji. Zresztą podobnie dzieje się w jej związku z Jessem, w którym brakuje chemii między aktorami. Na poziomie przyjaźni bohaterowie się świetnie uzupełniają, tworząc zgraną i oryginalną paczkę, ale jeśli chodzi o miłosne rozterki, to podobnie jak w pierwszym sezonie wciąż pojawiają się pewne zgrzyty. Można było wyraźnie to odczuć, kiedy Tulip z Jessem postanowili wziąć ślub. Zresztą ten wątek oraz jej spotkanie z Garym to były najsłabsze momenty na przestrzeni dwóch odcinków, ponieważ spowolniły bieg wydarzeń oraz ich intensywność.
W pierwszej serii Świętego od Morderców owiewała tajemnica i dopiero pod koniec wyjawiono jego prawdziwą, diabelską naturę. To się nieźle sprawdziło, ale jednak kiedy został spuszczony ze smyczy i widzimy go w swoim morderczym żywiole, to od razu podnosi się adrenalina w oczekiwaniu na kolejną masakrę. Twórcy znaleźli równowagę między grozą, którą budzi, a lekką groteskowością w momencie, gdy podświetlają jego przerażającą twarz. A to niełatwa sztuka. Do tego jest jeszcze ciekawą postacią, ponieważ moc Genesis na niego nie działa, a wręcz go wabi, a to na pewno sprawi jeszcze wiele kłopotów naszej sympatycznej trójce.
Dwa pierwsze odcinki nowego sezonu pozytywnie zaskoczyły. Widać, że twórcy wyciągnęli wnioski z poprzedniej serii i mają pomysł na Preachera, który bardzo wyróżnia się na tle innych produkcji. Choć mówimy tutaj o serialu, którego napędza makabra, czarny humor, akcja i nie brakuje w nim też scen seksu, czuć w tym wszystkim lekkość. Poza tym rzadko się zdarza, aby rozpoczynając kolejną serię, widz z łatwością mógł się odnaleźć w historii bez wcześniejszego przypominania jej sobie, bez problemu dając się ponieść tej szalonej rozrywce. Jeśli ktoś skreślił ten serial po pierwszym sezonie, to powinien dać mu drugą szansę, ponieważ prawdziwa zabawa dopiero się rozpoczyna.