Najnowszy odcinek Preacher rozpoczął się mocnym uderzeniem, co jak na razie można uznać za normę drugiego sezonu. Dwa pierwsze epizody również zaczynały się od brutalnych scen i krwawej jatki. Tym razem skala makabryczności była mniejsza, choć i tak rozbryzgany mózg nie należał do przyjemnych widoków. Ważniejsze jednak, że dzięki temu poznaliśmy kulisy odstrzelenia sobie twarzy przez Eugene’a, o którym mogliśmy już nawet zapomnieć. Różnią się one od tych z komiksu, gdzie chłopak chciał zakończyć swoje życie tak jak jego wielki idol - Kurt Cobain. Wtedy to była oznaka czasów, w których powstawał komiks, lecz we współczesnej wersji Kaznodziei po prostu by to nie pasowało. Ta mała zmiana, gdzie Tracy chciała popełnić samobójstwo z równie lekkomyślnego powodu to zdecydowanie lepsze rozwiązanie. Szczególnie, że pokazuje Eugene’a w bardziej pozytywnym świetle. Przez ten tragikomiczny splot wypadków jest nam też go trochę żal, mimo, że przyczynił się bezpośrednio do kalectwa dziewczyny, choć nie miał złych intencji. Nie wspominając, że niełatwo się patrzy na jego twarz przypominającą pewną część ludzkiego ciała, od której dostał swoją ksywkę. Najważniejsze, że postać Eugene’a wzbudza emocje mimo, że pojawił się w odcinku zaledwie na kilka chwil. Oglądane retrospekcje nie tylko ujawniły przeszłość tego bohatera, ale również pokazały wizję Piekła, do którego został wysłany przez Jessego. Podobnie, jak w przypadku Świętego od Morderców, musiał przeżywać w kółko swoje najgorsze wspomnienie, ale samo Piekło zaprezentowano z pomysłem, jako mroczne więzienie. A zaskoczeniem (a może nie?) na pewno było pojawienie się w nim… Hitlera. W tę diaboliczną postać wciela się Noah Taylor, który co ciekawe już miał okazję go zagrać w filmie Max, ale rzeczywiście na pierwszy rzut oka zdaje się pasować do tej roli. Zobaczymy jak twórcy rozwiną ten kuriozalny wątek, który zapowiada się naprawdę oryginalnie. Z kolei nasze trio głównych bohaterów dotarło do Nowego Orleanu, bazując na informacji, że Wszechmogący lubi jazz. Oczywiście wypytywanie się w barach o Boga musiało skończyć się jakimś dziwacznym i perwersyjnym odkryciem. Nawet przez kilka chwil skutecznie trzymano widzów w napięciu i niepewności, że zaraz zobaczą Jego oblicze. Trzeba przyznać, że twórcy dali się ponieść wyobraźni, a mężczyzna przebrany w strój dalmatyńczyka to coś naprawdę nietypowego i szalonego. A może się okazać, że to nie jest jednorazowy żart, ponieważ jego oczy podejrzanie groźnie się wpatrywały w potencjalnych klientów, co lekko zaintrygowało. Wycieczka po Nowym Orleanie po pierwszych scenach zapowiadała się interesująco, ale niestety później już tak dobrze nie było. Tulip z Cassidym odwiedzili Denisa, ale niewiele z tego wyniknęło. Ich relacjom dalej brakuje wyrazistości i czegoś prawdziwszego, niż tylko nadawanie na podobnych falach i zgrabne posługiwanie się sarkazmem. Większą uwagę skupiała nerwowość Tulip, która zdecydowała się stawić czoła ludziom Viktora. Ale na dalszy ciąg tego wątku musimy niestety poczekać do kolejnego odcinka, co pozostawiło nas z uczuciem rozczarowania. Z większym zainteresowaniem obserwowaliśmy poczynania Jessego, który samotnie przemierzał miasto, aby odszukać Boga. A znalazł kolejne kłopoty na miarę Świętego od Morderców w postaci sekretnej organizacji. Walka na pięści w wykonaniu kaznodziei z grupką zamaskowanych mężczyzn wyglądała imponująco, ponieważ kręcono ją bez cięć z tylko jedną zmianą ujęcia. I wcale nie odczuwało się w niej sztuczności, a Dominic Cooper świetnie sobie poradził z tą dynamiczną choreografią potyczki. Obyśmy w dalszej części sezonu oglądali więcej takich scen, bo stanowią doskonałe urozmaicenie dla serialu, który nie tylko musi się opierać na rozlewie krwi, ale też na widowiskowych walkach. Również drobną niespodzianką okazał się fakt, że uwodzicielska Lara Featherstone (znakomita w tej roli Julie Ann Emery) współpracuje z ową organizacją, a to tylko wzmaga apetyty na to, co szykują dla naszego kaznodziei, a może raczej Genesis. Warto jeszcze wspomnieć o plakacie dotyczącym Angelville, który wpadł w oko Jessego. Ten sam symbol ma wytatuowany na plecach, co od razu rodzi pytania. Więc nawet jeśli jego wątek również nie za bardzo emocjonował to chociaż podrzucił widzom temat do dyskusji. A może się też okazać znacznie bardziej istotny dla rozwoju fabuły oraz głównego bohatera niż się tego spodziewamy. Trzeci odcinek Preacher to jeden z tych przejściowych epizodów, gdzie pozornie nic się nie dzieje, ale pełni ważną rolę w budowaniu historii. Przede wszystkim wprowadzono postać Herr Starra, na którą fani komiksu czekali z utęsknieniem. Jeszcze nic o nim nie wiemy, ale już sam jego wygląd mówi, że będzie stanowić dla Jessego duże zagrożenie. Kto wie, czy nieporównywalne ze Świętym od Morderców, którego tym razem zabrakło, co było odczuwalne w tym odcinku. Imprezowy Nowy Orlean to jednak nie to samo, co drogi Texasu, gdzie za każdym rogiem czyha niebezpieczeństwo ze strony mrocznych kowbojów, aniołów czy stróżów prawa. Oby tylko za tydzień Preacher powrócił do tego, co prezentował w pierwszy odcinkach drugiego sezonu, ponieważ nowa historia i postacie bardzo odświeżyły ten serial, że aż chce się poznać dalsze losy bohaterów i efekty poszukiwań Boga.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj