W ostatnim odcinku trzeciego sezonu Preacher naprawdę się postarał, aby ten finał dostarczył widzom jak najwięcej rozrywki w komiksowym klimacie. Dzięki temu, że epizod był nieco dłuższy niż zwykle, twórcy mieli czas na domknięcie wszystkich wątków w taki sposób, aby nie musieć niepotrzebnie ich skracać, co odbiłoby się na jakości i samej fabule. W rezultacie mogliśmy się skupić chociażby na historii Jessego, który przybył do Angelville w celu zemsty na swojej okrutnej rodzinie. Najpierw zajął się Jodym i to bez pomocy Genesis, aby rozprawić się za całe cierpienie własnymi siłami. Walka była mroczna i brutalna, choć nie aż tak widowiskowa i realistyczna jak poprzednie pojedynki w Grobowcach. Ale cieszy to, że pojawiło się to makabryczne nawiązanie do komiksu, gdy w policzek Jody’ego wbiła się deska z gwoździami, a także jego ostatnie słowa do Jessego. Nie często w Preacher możemy oglądać tak bezpośrednie odniesienia do materiału źródłowego, ale kiedy mają się one pojawiać, jak nie w finale? Jednak trzeba przyznać, że śmierć Jody’ego mniej przejmowała niż los T.C. Może i był wierny babci L’Angell, ale jego prostota wzbudzała sympatię i robiło się przykro, gdy postanowił zostać w Grobowcach. Zresztą najnowszy odcinek wyjątkowo wywoływał duże emocje i to nie tylko ze względu na szybką akcję, grozę czy makabrę. Wzburzenie rosło, gdy Marie L’Angell bezczelnie opowiadała młodemu Jessemu o śmierci jego rodziców, a także, gdy Jody wspomniał o jego ojcu. We wcześniejszych epizodach te docinki nie wzbudzały tylu uczuć, ale w finale sezonu się one nawarstwiły, aż do kulminacyjnego punktu, gdy główny bohater wyssał życie z okrutnej, ale przebiegłej babci. Zaskakująco dobrze też zadziałało tutaj wprowadzenie nastoletniego Jessego. Dialog niejako z samym sobą przemawiał do wyobraźni i pasował w kontekście wszystkich wydarzeń z przeszłości naszego kaznodziei. Co prawda ten wątek zakończył się nieco inaczej niż w komiksie, bo mniej kiczowato i bez klisz, ale za to ponowne spotkanie Jessego z Tulip miało swój rock'n'rollowy urok, a także radość udzielała się po tym triumfie. Natomiast sporo akcji dostarczyło nam starcie nazistów z pasażerami piekielnego autobusu. Co prawda kompania Hitlera została wybita bardzo szybko i to pod odsłoną dymu, aby najwyraźniej zredukować upust krwi w tym odcinku, ale przynajmniej walki w pojeździe prezentowały się całkiem okazale. Dynamikę zapewniała im rockowa muzyka, która podkręcała tempo i ich efektowność. Świetne też było wejście Boga w przebraniu dalmatyńczyka, który pokazał swoją „miłosierną” stronę, zatrzymując czas i pędzący pocisk. Oczywiście jest to kontrowersyjny obraz Wszechmogącego, który bawi się losem Tulip, ale Preacher po prostu lubi prowokować. Na szczęście ten czarny humor działa, choć wymaga dystansu. Cały wątek zakończył się w Piekle, gdzie emocje sięgnęły zenitu, gdy Święty od Morderców rozsiał wokół siebie przytłaczającą atmosferę grozy, zabijając samego Szatana. I trzeba powiedzieć, że objęcie rządów przez Hitlera to doskonałe rozwiązanie, ponieważ pasuje on idealnie do tego stanowiska. Z kolei historia Cassa potoczyła się w bardzo przewidywalny sposób. Kłamstwa Eccariusa wyszły na jaw, a zasadzka się powiodła, choć trzeba przyznać, że widok zakrwawionej pani Rosen budził mieszane uczucia, od niedowierzania po śmiech. Dopiero pojawienie się Hoovera i niekonwencjonalny atak Graala na gniazdo wampirów potrafił zaskoczyć, również swoim rozmachem i bezpardonowością. W tym wątku jednak nie doczekaliśmy się szczęśliwego zakończenia, bo nasz główny bohater został porwany do zmilitaryzowanej Masady. Tutaj znowu dostaliśmy nawiązania do komiksu, włącznie z wiszącym nad głową Cassa aniołem. To również jest miły gest ze strony twórców, a do tego pozostawia furtkę dla ewentualnego czwartego sezonu. Jedynie szkoda Hoovera, okrutnie potraktowanego przez Starra, który pozazdrościł mu nakrycia głowy. To była bardzo pocieszana postać, która wzbudzała sympatię podobnie jak T.C., nawet jeśli była wrogiem Jessego. Na pewno należy wytknąć finałowi sezonu to, że jednak został on nakręcony po kosztach. Nie da się zignorować tego, że w kilku scenach musimy sobie dopowiadać przebieg wydarzeń, jak choćby przy zburzeniu domu pani Rosen czy podczas pożaru w Grobowcach. Poza tym wydaje się, że zadziałała również cenzura, ponieważ kilka mocniejszych scen też nie zostało w pełni pokazanych, jak wyglądająca bardzo efekciarsko strzelanina Świętego z nazistami czy wydłubanie oczu Aniołowi Śmierci. Jak na serial, gdzie makabryczne obrazki są normalnością, to jednak zaskakiwała ta powściągliwość. Z drugiej strony i tak w kilku innych momentach nie powstrzymywano się z eskalacją rozlewu krwi, więc wysoki poziom brutalności został i tak utrzymany. Jednak najważniejsze jest to, że zupełnie nie wpłynęło to na przyjemność oglądania tego odcinka. Twórcy wybrnęli z tych drobnych niedoskonałości sprytnym montażem, zadymieniem czy też dobrze dobraną muzyką. Brawo za pomysłowość! Finałowy odcinek Preacher był świetny i bardzo satysfakcjonujący. Nie brakowało w nim akcji, humoru, brutalności i przede wszystkim emocji. Nawet efekty komputerowe, z których korzystano oszczędnie, mogły się podobać. Najbardziej cieszy to, że w końcu udało się wydobyć cały potencjał z tego serialu w tym bardzo dobrym trzecim sezonie. A wszystko to zasługa śmielszego odwoływania się do komiksu, mimo że większość motywów została zupełnie inaczej przedstawiona. Ale za to bawiły one równie dobrze. Dwie pierwsze serie rozczarowały, więc tym bardziej napawa radością to, że Preacher tak się rozkręcił i warto było uzbroić się w cierpliwość. Miejmy nadzieję, że stacja AMC zamówi kolejny sezon, bo rzadko trafiają nam się w telewizji takie zwariowane produkcje, które przynoszą tyle nietypowej rozrywki. A twórcy wciąż mają pod dostatkiem materiału na dalszy ciąg tej szalonej historii. Trzymajmy kciuki!
Poznaj klawiaturę multimedialną Logitech K400+
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj