Choć serialowy Preacher mocno rozmija się z komiksem, to udaje mu się wybronić swoją wersję tej szalonej i absurdalnej historii. Dziewiąty odcinek przyniósł sporo rozrywki i emocji – takich, jakich oczekujemy od końcówki finałowego sezonu.
To, że
Preacher zmierza ku końcowi, można poznać po tym, że tempo akcji przyspieszyło tak, że nie ma czasu na osobiste spory czy animozje w trójkącie miłosnym Jessego, Tulip i Cassidy’ego. Gang znowu jest razem, więc zjednoczeni bohaterowie postanowili sprzeciwić się Bogu, który wyrósł na pierwszoplanową postać w najnowszym odcinku. Do tej pory zdążyliśmy poznać jego aroganckie i niemiłosierne oblicze, ale nowy epizod pokazał jego ciemną stronę w pełnej okazałości. Gnębił każdą z postaci, ale dzięki temu w końcu serial przyniósł dużo emocji, w tym napakowanym interesującymi wydarzeniami odcinku.
Rozdzielając trójkę głównych bohaterów, Bóg mógł torturować psychicznie każdego z osobna. Z Tulip zabawił się naprawdę okrutnie, prowokując ją za pomocą jej bolesnej przeszłości. Do tego walka z czasem oraz bardzo dobra gra aktorów trzymały w napięciu, że aż wstrzymywało się oddech. Z kolei z Cassem obszedł się bardziej brutalnie i krwawo, dzięki czemu w odcinku nie zabrakło gore’owych klimatów. Jednak w przypadku wampira poziom emocji nie był tak wysoki, jak u Tulip, choć jego spotkanie z Bogiem także nie należało do przyjemnych.
Również Jezus nie zaimponował swojemu Ojcu - ani nowym układem tańca breakdance, ani kwiatami. Jednocześnie było to zabawne, a także smutne, że Bóg potraktował go tak chłodno. Podobnie fascynacja Humperdoo powoduje dwojakie uczucia. Z jednej strony bawi to, że Wszechmogący woli przygłupiego Mesjasza, a z drugiej strony nie zyskuje sympatii przez to, że faworyzuje go względem istot, które mają własne zdanie i działają wbrew Jego woli. Poza tym ciekawą rolę odgrywa tu Hitler, który mimo że ewidentnie coś knuje, to wspiera Jezusa. Trudno określić jego prawdziwe intencje, ale miejmy nadzieję, że w finale sezonu pokaże, na co go stać.
Jednak najwięcej emocji dostarczyło ponowne spotkanie Jessego z Bogiem. Ale tym razem napięcie sięgało zenitu - aż iskrzyło podczas ich konfrontacji. Dodatkowo brawurowo wkroczył do akcji Święty od Morderców, wywołując postrach i grozę. A zmiana stron i cliffhangerowa końcówka w idealny sposób zachęciła do oglądania finału serialu.
Na uwagę zasługuje wątek Herr Starra, który poza fizycznym wyglądem wcale się nie zmienił. Nie porzucił swojej żądzy władzy, przemocy i seksu, co sprawiało, że ten bohater był tak wyrazisty i cwany. Jego narcystyczna postawa bawi na tle oddanej sprawie Apokalipsy Featherstone. Do tego sprośne sceny zaskakiwały i działały na wyobraźnię w niepokojący sposób. Razem ta dwójka błyszczy na ekranie.
Nie można zapomnieć jeszcze o Eugene’ie, który zapragnął zostać gwiazdą rocka po wyjściu z więzienia. Ten pomysł nawiązuje do komiksu, ale to marzenie prysło jak bańka mydlana przez wypadek samochodowy. I podobnie jak ksiądz możemy zadać pytanie, jaki jest plan boży, a raczej plan twórców na rozwiązanie wątku Eugene’a. Bo jego historia, jak do tej pory w ogóle nie ma sensu i nie wnosi nic atrakcyjnego do fabuły.
Overture to najlepszy odcinek tego dobiegającego końca sezonu. Nie zabrakło w nim emocji, akcji, napięcia, a także komediowych elementów. Historia też się zazębia, a atmosfera narasta. Wzorowo zbudowana cliffangerowa końcówka upewnia nas, że finał sezonu przyniesie nam wiele ekscytujących wrażeń. Tak nam dopomóż Bóg.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h