Predator nie ma szczęścia. Różni twórcy podchodzili do tego bohatera ze swoimi wizjami i zazwyczaj kończyło się tak samo – przeciętnym scenariuszem z banalnym pomysłem. Od 1990 roku nie powstał porządny film o tym kosmicznym wojowniku. Gdy usłyszałem, że reżyser Dan Trachtenberg zamierza zrealizować kolejną odsłonę, której akcja będzie się toczyć na początku XVIII wieku, byłem sceptyczny. Koncepcja walki Komanczów z tym kosmicznym łowcą jakoś do mnie nie przemawiała. Nie widziałem w tym większego sensu – jednak znalazłem go, gdy po raz kolejny obejrzałem produkcję Predator 2 w reżyserii Stephena Hopkinsa. Tam też porucznik Michael Harrigan po pokonaniu Predatora dostał w nagrodę pistolet z 1715 roku. Pamiętam, że podczas pierwszego seansu zastanawiałem się, w jaki sposób broń znalazła się w rękach tej rasy. Co robili na Ziemi w tamtych czasach? I właśnie na to pytanie Dan postanowił odpowiedzieć w 2022 roku. Główną bohaterką filmu jest Naru (Amber Midthunder), Indianka z plemienia Komanczów, która nie chce przyjąć tradycyjnej roli narzucanej kobietom w wiosce. Czekanie na to, co mężczyźni upolują, by to później przygotować do jedzenia, nie leży w jej naturze. Ma większe ambicje – chce być łowcą. I trzeba przyznać, że jest w tym dobra. Potrafi śledzić zwierzynę po jej śladach, jest silna i zwinna, a do tego ma bardzo doskonały refleks i zmysł przetrwania. Jedyne, czego jej brakuje, to doświadczenie, które ma jej brat Taabe (Dakota Beavers) – chłopak typowany na wielkiego wojownika, a może nawet na nowego wodza w przyszłości. W odróżnieniu od innych mężczyzn widzi w siostrze potencjał. Nie uważa, by jej miejsce było w wigwamie. Ma jednak świadomość, jak takie myślenie jest postrzegane przez resztę plemienia. Nie obnosi się z nim zbyt często, choć wspiera siostrę, zabierając ją na wspólne polowania. Wielu widzów może ten kobiecy aspekt odebrać jako wymuszony i uznać go za część trendu panującego w Hollywood, czyli nadmiernego eksponowania feminizmu w filmach. Nic bardziej mylnego. W plemionach Komanczów zdarzało się tak, że kobiety zostawały łowcami i razem z mężczyznami wyruszały na polowania. Nie ma tutaj żadnej ideologii. Reżyser Dan Trachtenberg z pomocą producentki Jhane Myers odwzorował nie tylko oryginalny język Indian (warto zaznaczyć, że jest to jedna z pierwszych produkcji, w której bohaterowie wygłaszają tak wiele dialogów w języku Komanczów), ale także zwyczaje panujące w plemieniu. Początek wprowadza nas w ten świat. Twórcy chcieli pokazać, jak ważne dla przetrwania ludzi było polowanie. Znajdziemy tu także ciekawe odwrócenie pewnego schematu, bo Predator staje naprzeciwko prawdziwego łowcy, a nie wytrenowanego żołnierza.  Scenarzysta Patrick Aison jest wielkim fanem pierwszej części Predatora z 1987 roku, co widać po jego tekście. Predator: Prey to istny list miłosny do filmu Johna McTiernana. Zwłaszcza ostatni akt jest bliźniaczo podobny do tego z Arnoldem Schwarzeneggerem. Pamiętacie, jak Schaefer w walce z przeciwnikiem zaczął wykorzystywać otoczenie, a nie tylko broń? W tej wersji jest podobnie, tyle że tytułowy bohater wychodzi trochę na tchórza. W końcu nie jest sztuką pokonać przeciwników nowoczesną bronią laserową, gdy ci mają do obrony jedynie łuki i tomahawki. Dan Trachtenberg chciał, by pomimo wielu nawiązań do poprzednich części jego film miał własny charakter i zaskakiwał widza nie tylko wyglądem samego kosmity, ale też jego zachowaniem. Widać, że to pierwsza wizyta Predatora na Ziemi, ponieważ każde stworzenie na jego drodze jest zagrożeniem, z którym chce się zmierzyć. Przybysz ma też bardziej prymitywną twarz. Twórcy chcieli pokazać tym samym, że jego gatunek ewoluował.  
fot. materiały prasowe
+2 więcej
Amber Midthunder świetnie przygotowała się pod względem fizycznym do roli Naru. Sposób, w jaki się rusza, walczy i skacze, daje widzowi poczucie dużego realizmu. Podobnie jak Duke czy porucznik Harrigan stara się przeżyć. Również samo jej spotkanie z Predatorem jest bardzo energetyczne i trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Scena finałowego starcia jest jedną z lepszych, jaka powstała w tej franczyzie. Wyprzedza ją tylko starcie Arniego, choć to zwycięstwo o włos. Różnica jest taka, że wersja z 1987 roku była zrealizowana w dużo lżejszym, humorystycznym wręcz klimacie, z wieloma one-linerami, które pamiętamy do dziś. Natomiast Predator Prey jest dużo poważniejszy. Tutaj bohaterowie nie rzucają żartobliwymi tekstami, które moglibyśmy powtarzać. I to ogromny plus, bo dzięki temu produkcja ma własny charakter, a nie jest zwykłą kopią kultowego obrazu. Dan Trachtenberg stanął oko w oko z wielkim Predatorem i wyszedł z tego starcia zwycięsko. Stworzył jeden z lepszych filmów o tym kosmicznym łowcy. Do tego podszedł z wielkim szacunkiem do dwóch pierwszych filmów i pięknie do nich nawiązał – zarówno pod względem fabuły, jak i niektórych scen. Wykorzystanie rewolweru z drugiej części jako łącznika pomiędzy filmami było znakomitym zabiegiem, który – mam nadzieję! – będzie kontynuowany.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj