Predator: Prey - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 5 sierpnia 2022Reżyser Dan Trachtenberg zabiera nas na spotkanie z Predatorem. Jak wyszło? Sprawdzamy.
Reżyser Dan Trachtenberg zabiera nas na spotkanie z Predatorem. Jak wyszło? Sprawdzamy.
Predator nie ma szczęścia. Różni twórcy podchodzili do tego bohatera ze swoimi wizjami i zazwyczaj kończyło się tak samo – przeciętnym scenariuszem z banalnym pomysłem. Od 1990 roku nie powstał porządny film o tym kosmicznym wojowniku. Gdy usłyszałem, że reżyser Dan Trachtenberg zamierza zrealizować kolejną odsłonę, której akcja będzie się toczyć na początku XVIII wieku, byłem sceptyczny. Koncepcja walki Komanczów z tym kosmicznym łowcą jakoś do mnie nie przemawiała. Nie widziałem w tym większego sensu – jednak znalazłem go, gdy po raz kolejny obejrzałem produkcję Predator 2 w reżyserii Stephena Hopkinsa. Tam też porucznik Michael Harrigan po pokonaniu Predatora dostał w nagrodę pistolet z 1715 roku. Pamiętam, że podczas pierwszego seansu zastanawiałem się, w jaki sposób broń znalazła się w rękach tej rasy. Co robili na Ziemi w tamtych czasach? I właśnie na to pytanie Dan postanowił odpowiedzieć w 2022 roku.
Główną bohaterką filmu jest Naru (Amber Midthunder), Indianka z plemienia Komanczów, która nie chce przyjąć tradycyjnej roli narzucanej kobietom w wiosce. Czekanie na to, co mężczyźni upolują, by to później przygotować do jedzenia, nie leży w jej naturze. Ma większe ambicje – chce być łowcą. I trzeba przyznać, że jest w tym dobra. Potrafi śledzić zwierzynę po jej śladach, jest silna i zwinna, a do tego ma bardzo doskonały refleks i zmysł przetrwania. Jedyne, czego jej brakuje, to doświadczenie, które ma jej brat Taabe (Dakota Beavers) – chłopak typowany na wielkiego wojownika, a może nawet na nowego wodza w przyszłości. W odróżnieniu od innych mężczyzn widzi w siostrze potencjał. Nie uważa, by jej miejsce było w wigwamie. Ma jednak świadomość, jak takie myślenie jest postrzegane przez resztę plemienia. Nie obnosi się z nim zbyt często, choć wspiera siostrę, zabierając ją na wspólne polowania.
Wielu widzów może ten kobiecy aspekt odebrać jako wymuszony i uznać go za część trendu panującego w Hollywood, czyli nadmiernego eksponowania feminizmu w filmach. Nic bardziej mylnego. W plemionach Komanczów zdarzało się tak, że kobiety zostawały łowcami i razem z mężczyznami wyruszały na polowania. Nie ma tutaj żadnej ideologii. Reżyser Dan Trachtenberg z pomocą producentki Jhane Myers odwzorował nie tylko oryginalny język Indian (warto zaznaczyć, że jest to jedna z pierwszych produkcji, w której bohaterowie wygłaszają tak wiele dialogów w języku Komanczów), ale także zwyczaje panujące w plemieniu. Początek wprowadza nas w ten świat. Twórcy chcieli pokazać, jak ważne dla przetrwania ludzi było polowanie. Znajdziemy tu także ciekawe odwrócenie pewnego schematu, bo Predator staje naprzeciwko prawdziwego łowcy, a nie wytrenowanego żołnierza.
Scenarzysta Patrick Aison jest wielkim fanem pierwszej części Predatora z 1987 roku, co widać po jego tekście. Predator: Prey to istny list miłosny do filmu Johna McTiernana. Zwłaszcza ostatni akt jest bliźniaczo podobny do tego z Arnoldem Schwarzeneggerem. Pamiętacie, jak Schaefer w walce z przeciwnikiem zaczął wykorzystywać otoczenie, a nie tylko broń? W tej wersji jest podobnie, tyle że tytułowy bohater wychodzi trochę na tchórza. W końcu nie jest sztuką pokonać przeciwników nowoczesną bronią laserową, gdy ci mają do obrony jedynie łuki i tomahawki.
Dan Trachtenberg chciał, by pomimo wielu nawiązań do poprzednich części jego film miał własny charakter i zaskakiwał widza nie tylko wyglądem samego kosmity, ale też jego zachowaniem. Widać, że to pierwsza wizyta Predatora na Ziemi, ponieważ każde stworzenie na jego drodze jest zagrożeniem, z którym chce się zmierzyć. Przybysz ma też bardziej prymitywną twarz. Twórcy chcieli pokazać tym samym, że jego gatunek ewoluował.
Amber Midthunder świetnie przygotowała się pod względem fizycznym do roli Naru. Sposób, w jaki się rusza, walczy i skacze, daje widzowi poczucie dużego realizmu. Podobnie jak Duke czy porucznik Harrigan stara się przeżyć. Również samo jej spotkanie z Predatorem jest bardzo energetyczne i trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Scena finałowego starcia jest jedną z lepszych, jaka powstała w tej franczyzie. Wyprzedza ją tylko starcie Arniego, choć to zwycięstwo o włos. Różnica jest taka, że wersja z 1987 roku była zrealizowana w dużo lżejszym, humorystycznym wręcz klimacie, z wieloma one-linerami, które pamiętamy do dziś. Natomiast Predator Prey jest dużo poważniejszy. Tutaj bohaterowie nie rzucają żartobliwymi tekstami, które moglibyśmy powtarzać. I to ogromny plus, bo dzięki temu produkcja ma własny charakter, a nie jest zwykłą kopią kultowego obrazu.
Dan Trachtenberg stanął oko w oko z wielkim Predatorem i wyszedł z tego starcia zwycięsko. Stworzył jeden z lepszych filmów o tym kosmicznym łowcy. Do tego podszedł z wielkim szacunkiem do dwóch pierwszych filmów i pięknie do nich nawiązał – zarówno pod względem fabuły, jak i niektórych scen. Wykorzystanie rewolweru z drugiej części jako łącznika pomiędzy filmami było znakomitym zabiegiem, który – mam nadzieję! – będzie kontynuowany.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1977, kończy 47 lat