Sezony serialu liczą po trzy odcinki, z których każdy trwa po 45 minut. Słuszność tego zabiegu można łatwo poddać w wątpliwość – to zdecydowanie za mało, by zżyć się z postaciami i tym samym wczuć lepiej w ich losy, co widać przede wszystkim w sezonie pierwszym. Głównym bohaterem tej odsłony jest Marcus Farrow (w tej roli świetny John Simm), policjant, który w drodze zbiegów okoliczności, zostaje niesłusznie oskarżony o morderstwo swojej żony i syna. Musi nie tylko uciekać przed ścigającymi go służbami, ale także znaleźć prawdziwego sprawcę, by zaspokoić swoją własną chęć zemsty. Marcusa poznajemy w momencie, w którym budzi się w przewróconym na dach radiowozie po poważnym wypadku. To idealna szansa na ucieczkę, z czego mężczyzna oczywiście korzysta. Zabieg jest doskonale znany, między innymi z filmu The Fugitive z Harrisonem Fordem, stąd też nie robi większego wrażenia. Pierwszy odcinek ma zatem za zadanie ustawić widza wobec sytuacji – tuż po czołówce cofniemy się w czasie, by krok po kroku dojść do tego. Dwa kolejne epizody natomiast to już wyłącznie uciekanie przed policją, które w pewnym momencie robi się nudne i dość przewidywalne. Jak to często w takich przypadkach bywa, morderstwo żony i syna okazuje się wierzchołkiem góry lodowej, jednak zaproponowany tu kryminalny wątek towarzyszący nie spełnia oczekiwań, wzbudzając w zasadzie tylko obojętność.
fot. ITV
Drugi sezon zdaje się być kalką pierwszego pod względem schematu. Choć bohaterowie są już zupełnie inni, pierwszy odcinek także rozpoczyna się w środku tajemniczej akcji, która jeszcze w tym samym epizodzie zostanie nam przedstawiona w ciągu przyczynowo-skutkowym. Tym razem fabuła skupia się na Davidzie Murdochu (Phillip Glenister), strażniku więziennym, który odprowadza omdlałą złodziejkę do szpitala. Okazuje się, że jej zasłabnięcie było doskonale zaplanowane, a on sam dostaje telefon z pogróżkami – musi natychmiast umożliwić ucieczkę więźniarki, inaczej zginie jego ciężarna córka, wzięta przez porywaczy za zakładniczkę. Skazany na towarzystwo Jules Hope strażnik rozpoczyna wraz z nią ucieczkę przed policją, zdesperowany do tego, by ocalić własne dziecko. Biorąc pod uwagę liczbę i zawiłość wątków, druga odsłona wypada bez porównania ciekawiej niż pierwsza, nawet mimo tego, że również liczy tylko trzy odcinki. Choć pozornie niczym ze sobą niezwiązane, obydwa sezony mają jeden główny łącznik. Jest nim postać detektyw Sue Reinhart (Rosie Cavaliero), kobiety, którą poznaliśmy już w pierwszej odsłonie serialu. Od początku zdaje się być równie ważną bohaterką co sam Marcus, jednak wówczas trudno jeszcze wyczuć dlaczego. Często ni stąd ni zowąd przywoływano jej osobiste życie, które nie miało żadnego wpływu na akcję bieżącą. Niejednokrotnie prowadziło mnie to do pytania: „Dlaczego ta kobieta liczy się na tyle, by poświęcać jej ekranowy czas?”. Odpowiedzią na nie staje się więc wyłącznie jej większa rola w drugim sezonie. Jeśli jednak poprzestaniecie wyłącznie na pierwszym, postać wyda Wam się zupełnie zbędna i wprowadzona jakby na siłę.
fot. ITV
W sezonie numer dwa, Sue rzeczywiście jest znacznie ważniejsza i poza jej zaangażowaniem w pracę, bliżej poznajemy jej prywatne życie. Z postaci odrobinę natrętnej i nieokrzesanej, staje się odważną i zdecydowaną kobietą, którą tym razem naprawdę da się lubić. Fakt, iż zyskuje na wiarygodności, także jest dodatkowym plusem na korzyść drugiej odsłony. Poza tym, to właśnie tam zaprezentowano jej relację z młodym detektywem Richardem Iddonem – bohaterowie świetnie współgrają na ekranie, a chemia między nimi jest bardzo przekonująca, wprowadzając dodatkową nutę humoru. W pierwszym sezonie partnerował jej Benedict Wong, który wypada zupełnie bezbarwnie i równie dobrze wcale mogłoby go nie być. Nie zmienia to jednak faktu, iż obu sezonom można postawić najważniejszy zarzut – monotonię. Choć serial zaklasyfikowany jest jako thriller, tak naprawdę rzadko kiedy trzyma w napięciu. Sceny i wątki bywają przewidywalne, a nawet jeśli mamy do czynienia ze zwrotem akcji, nie robi on większego wrażenia. Jak na długość trzech odcinków, postaci pobocznych jest zbyt wiele, co nie pozwala na polubienie żadnej z nich na tyle, by przejąć się jej losami. Być może dlatego ich perypetie ogląda się z dozą obojętności, co niestety trzeba serialowi zapisać na minus. Momentami trudno wysiedzieć przy ekranie w skupieniu i z pełną uwagą. Za sprawą tego, że całość rozgrywa się w przeciągu dwóch czy trzech dni, ma się wrażenie, iż rozbite na trzy odcinki poszczególnych sezonów są tak naprawdę jednym długim filmem. Temu poczuciu sprzyja także fakt, że kolejny epizod rozpoczyna się dokładnie w momencie, w którym kończy się poprzedni. Zdarzają się cliffhangery, jednak nie przyprawiają one o szybsze bicie serca. Decyzje bohaterów nie są do końca przekonujące – wystarczy jedna błaha poszlaka, a wszyscy są święcie przekonani o winie policjanta. Ich późniejsze zaskoczenie, gdy jednak okazuje się on niewinny, uwypukla tylko naiwność fabularną, na którą z trudnością przymykałam oko. W obydwu sezonach mamy także do czynienia z retrospekcjami prawdziwych przestępców, które pokazują ich punkt widzenia na całą sytuację. Za każdym razem zaprezentowane są w ostatnim odcinku sezonu, tuż przed rozwiązaniem sprawy. Choć banalne, są fabule bardzo potrzebne – widać to zwłaszcza w pierwszym sezonie, w którym śmierć syna potraktowano wybitnie po macoszemu, nie pokazując widzom nawet jego ciała. Dopiero retrospekcja sprawcy w pewnym sensie spełnia oczekiwania i budzi jakieś emocje – przynajmniej mamy wgląd w to, jak do tego doszło, bo do tej pory obwieszczenie ojcu, że jego dziecko nie żyje, ograniczyło się do suchego pojedynczego zdania, którego w dodatku nikt nie rozwinął. Szkoda – przez tego typu małe zabiegi bardzo trudno o zaangażowanie emocjonalne. Boleśnie brakuje także specyficznego brytyjskiego klimatu - podczas gdy w innych produkcjach samo miasto czy kraj ma ogromny wpływ na fabułę, stając się często drugoplanowym bohaterem opowieści, tutaj nie ma większego znaczenia. ‌Prey jest serialem nieco naiwnym, który nie ma w rękawie tylu atrakcji, by czymś zaskoczyć widza. Obydwa sezony można traktować jako odrębne całości – choć w jednym i drugim pojawia się postać detektyw Reinhart, poszczególne wydarzenia są od siebie niezależne i nie wymaga się od widza, by o nich pamiętać. Sceny akcji czy pościgów są bardzo podobne, a ich nagromadzenie w obu sezonach w pewnym momencie nuży zamiast wzbudzać emocje. Lepszym niż rozbicie na króciutkie dwie odsłony, byłoby połączenie serialu w zgrabną sześcioodcinkową całość - bohaterowie mieliby wystarczająco dużo czasu i zapewne uniknęlibyśmy tego poczucia poupychania wątków na siłę. Choć Marcus z pierwszego sezonu jest znacznie bardziej wyrazistą niż późniejszy David, w ogólnym porównaniu wygrywa druga odsłona, w której intryga rzeczywiście jest bardziej zawiła. Tak czy inaczej – nie jest to produkcja, która wgniecie Was w fotel, a w porównaniu z innymi dobrymi miniserialami brytyjskimi wypada raczej przeciętnie. Uśrednione 6/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj