O The Millers mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że pierwsze trzy odcinki oferują nam równię pochyłą, gdyż jakościowo serial spada na łeb na szyję. Pierwszy epizod miał swoje momenty, gdzie można było się zaśmiać. Drugi już nie - zamiast nich pojawiła się niewymierna głupota. Trzeci natomiast to festiwal braku pomysłów, wtórności i okropnego poczucia humoru.
Przewodnim wątkiem trzeciego odcinka jest postać ojca granego przez Bridgesa, co wychodzi okropnie i zarazem smutno. Twórcy robią z tej postaci niedołężnego człowieka, który nie potrafi sobie zrobić kanapki. Naciągane i idiotyczne, że ktoś próbuje śmiać się z czegoś takiego i to jeszcze w tak niesmaczny sposób. Szkoda w tym wszystkim Bridgesa, bo ma talent komediowy, a marnuje się w czymś, co oferuje humor bardzo niskich lotów. Jak nieumiejętność używania telefonu komórkowego mogę jeszcze zrozumieć, tak całej reszty zaprezentowanych braków bohatera już nie.
[video-browser playlist="634435" suggest=""]
Nie do zniesienia jest postać grana przez Margo Martindale. Jej wyczyny w tym odcinku - próby swatania, rozmowy z ojcem bohaterów - są przeokropne. W którym miejscu te dialogi mają bawić, skoro trącą sztampą, banałem i tak dużą dawką głupoty, że trudno to sensownie nazwać? Takie właśnie jest The Millers - głupie i wtórne. Ktoś sobie wymyślił, że zarobi na stworzeniu komedii, która nie śmieszy. Komedii, która ma gamę papierowych, nudnych postaci bez osobowości; zbiór serialowych stereotypów. Will Arnett i Jayma Mays również się marnują, grając nijakich bohaterów, którzy nie mają w sobie nic interesującego.
The Millers to serial bez pomysłu, bez serca i bez humoru. Najgorsza nowa komedia sezonu (obok Dads).