Kino staje się zdecydowanie bogatsze i piękniejsze, gdy jest w nim Alexander Payne. Wielki mistrz ekranowej subtelności i piekielnie inteligentnych dialogów wraca do świata X Muzy po długich 6 latach filmem Przesilenie zimowe, który śmiało może pretendować do miana jednej z najlepszych produkcji w całej karierze reżysera Bezdroży, Nebraski i Spadkobierców. Jego najnowsze dzieło to cudownie magnetyczny w swojej mocy sprawczej wehikuł czasu, "oldskulowa" opowieść w każdym tego słowa znaczeniu. Payne z jednej strony przenosi nas więc w przeszłość, także dzięki kilku kapitalnie działającym zabiegom technicznym, z drugiej natomiast chce pokazać widzom film, jakich w dzisiejszym Hollywood jest jak na lekarstwo. Słowa, gesty i empatia dla drugiego człowieka ważą tu znacznie więcej niż fabularne twisty i inne narracyjne fajerwerki. Przesilenie zimowe zachwyca sposobem, w jaki przedstawia ono poszukiwanie zrozumienia siebie samego i osób w naszym bezpośrednim otoczeniu. To także wyjątkowa lekcja z wielowymiarowego współczucia, tym bardziej intrygująca, że razem z reżyserem prowadzi ją absolutnie fenomenalny w roli głównego bohatera Paul Giamatti, zasługujący za ten występ na wszystkie Oscary świata. Nie pamiętam już, kiedy tak prosta na poziomie fabularnym historia poruszyła aż tyle zakamarków mojej duszy jednocześnie. Payne doskonale wie jednak, że w każdym z nas tkwi cząstka będąca po prostu reliktem przeszłości – i to o niej opowiada w nowym filmie.  Akcja Przesilenia zimowego rozgrywa się na przełomie 1970 i 1971 roku, przy czym istotne jest to, że reżyser chce nas zabrać do tego okresu nie tylko za pomocą samych przedstawionych wydarzeń. Na ekranie pojawia się więc stara wersja logo przyznającej kategorie wiekowe organizacji MPAA, dopełniona chwilę później zmienionymi stylistycznie logotypami Focus Features i Miramaxu. Celuloidowy filtr, ziarniste kadry i popowe szlagiery ustępujące miejsca muzyce klasycznej mogą wzbudzić wrażenie, że odnaleźliśmy film, który zakurzony przeleżał na półce ostatnie półwiecze – tak rozumianymi "reliktami" są także sami bohaterowie. W Barton, prestiżowej szkole z internatem w Nowej Anglii, zbliża się upragniona przerwa świąteczna. Pięciu chłopców, którzy z rozmaitych przyczyn nie spędzą Bożego Narodzenia z rodzinami, pod swoją opiekę bierze znienawidzony przez uczniów, mizantropiczny aż do granic wytrzymałości profesor historii starożytnej, Paul Hunham (Giamatti). Jego antypatyczny sposób bycia i bezkompromisowe podejście do nauczania wydają się całkowicie wyzute z ludzkiego pierwiastka, co protagoniście komunikuje nawet jego przełożony. W toku wydarzeń jedynym podopiecznym Hunhama zostanie ostatecznie inteligentny, aczkolwiek walczący z własnymi demonami Angus Tully (rewelacyjny debiut Dominica Sessy). Wzajemna relacja bohaterów, wcześniej ufundowana na mechaniczności i powtarzaniu schematów, zaczyna ewoluować w niespodziewanym kierunku. Walny w tym udział ma kucharka Mary (cudowna Da'Vine Joy Randolph), która po stracie syna w Wietnamie postanawia spędzić Święta w Barton. Trzy jakże różne, zranione życiem osoby przy wspólnym stole zachowują się jak stworzona naprędce rodzina. Sęk w tym, że ta opowieść wigilijna bywa jednak przewrotna, a pokój ducha wcale nie musi mieć pożądanego oblicza. 
fot. Sony/Focus Features
"Nowy" Payne to jednocześnie "stary" Payne; fani reżysera bez trudu znajdą w Przesileniu zimowym tak charakterystyczne dla jego twórczości elementy z narracyjną czułością i precyzyjnym operowaniem dialogami na czele. Paradoksalne jest jednak to, że ostatnie dzieło artysty cechuje się kompleksowo rozumianą świeżością. Autor Bezdroży w przewrotny sposób sięga po odmieniany w kinie przez wszystkie przypadki motyw inspirującego nauczyciela, by w jego centrum ulokować postać mogącą uchodzić za antytezę całej konwencji. Paul Hunham to przecież mizantrop pełną gębą, który określających go mianem "Wytrzeszcza" uczniów rozstawia po kątach przy pomocy coraz to bardziej wyszukanych obelg w typie... "małych, prostackich Filistynów" bądź "nikczemników". Jest przy tym na wskroś cyniczny, protekcjonalny, odpychający, ale i ze wszech miar intrygujący. Doskonale wiemy, że ma problemy z alkoholem i pracuje na stanowisku poniżej swoich umiejętności. Im dłużej z nim przebywamy, tym częściej możemy dojść do wniosku, że w anachronicznym i radykalnym podejściu do uczniów ma on jeden cel: uczynić ich życie lepszym niż własne. W sytuacji braku wzajemnego zrozumienia potrzeba jakiegoś zapłonu; na tym polu Payne znów działa nieszablonowo, zderzając ze sobą postacie Paula i Angusa po to, by dzięki nim bawić się konwencją coming-of-age. Dojrzewanie i – szerzej – poszukiwanie mądrości nie mają przecież żadnych czasowych ram, co Hunham znakomicie wyłoży swojemu uczniowi podczas oglądania antycznych wytworów sztuki. Starożytność ma zresztą w Przesileniu zimowym głębsze znaczenie. Reżyser i scenarzysta David Hemingson znaleźli fascynujący sposób na to, jak sprawić, by łacińskie i greckie sentencje i maksymy z jednej strony potęgowały ekranowy przekaz, z drugiej natomiast działały jako "comic relief". Wszystko to sprawia, że film Payne'a przypomina odporną na upływ czasu pocztówkę z lat 70., choć równie dobrze może to być pergamin pozostawiony nam przez starożytnych.  Przesilenie zimowe nie byłoby tak urzekającą produkcją, gdyby nie jej nieustanne balansowanie na granicy powagi i humoru. Owszem, jest tu seria inteligentnych żartów i ostrych, mięsistych dialogów najwyższej próby, lecz przychodzą one do nas wraz z emocjonalnym fundamentem całej historii, uosabianym nie tylko przez Paula i Angusa, ale i poruszającą w odbiorze Mary – niektóre sceny z jej udziałem mogą wzruszyć do łez. Każdy z trojga bohaterów zdaje się nosić swoisty pancerz, stworzony a to z cynizmu, a to z odrzucenia przez najbliższych czy żałoby. Te skorupy zaczynają jednak pękać, stopniowo odsłaniając prawdę o człowieku. Ogromna w tym zasługa kapitalnych Randolph i Sessy (odkrycie roku – Payne znalazł go w szkolnym klubie teatralnym), ale to piorunujący występ Giamattiego najbardziej zapada w pamięć. To dzięki aktorowi postać Paula jest jak studnia bez dna, w której, wydawałoby się, niemożliwa do udźwignięcia samotność miesza się z pełnią człowieczeństwa. Biorąc to wszystko pod uwagę, nie mam żadnych wątpliwości, że Przesilenie zimowe – przynajmniej w pewnej przewrotnej perspektywie – może stać się Waszą nową ulubioną opowieścią świąteczną. I nie chodzi tu bynajmniej o gęsto padający za oknami Barton śnieg czy choinki i mikołajowe czapki. W Bożym Narodzeniu, nawet przy jego nieco melancholijnej aurze, idzie przecież o coś bezgranicznie autentycznego, o sam rdzeń tego, co ludzkie. Mało w nim z reliktu przeszłości, ale o tym wciąż na nowo musi się uczyć każdy z nas. Nawet Paul Hunham. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj