Przetaina to pierwsze podejście Andrzeja Pilipiuka do typowego fantasy. Być może można by podciągnąć doń i Norweski dziennik, ale tym razem mamy fantasy w pełnej krasie, nieskażone realiami historycznymi. Przed nami świat po niedopowiedzianej, dawno minionej katastrofie, po której potomkowie Przodków usiłują żyć godnie i z poszanowaniem zwyczajów, bazując na ruinach dawnej wiedzy. To pracowici, bogobojni (wierzący w Ojca Stworzyciela Stu Światów i kociogłową boginię, obrończynię ludzkości Nefem) i niemalże idylliczni mieszkańcy Tess, powstałego na pozostałościach miasta na wybrzeżu, starający się zachować pokój z pierwobylcami, a nawet z żeglującymi po morzu podstępnymi Wężami. Trzeba przyznać, że Andrzej Pilipiuk tworzy uniwersum spójne i interesujące, początkowo powoli, wręcz leniwie prowadzi narrację i poznaje czytelnika z nowym-starym światem. Pozwala mu zrozumieć i przyswoić sobie zwyczaje mieszkańców Tess. Nim ruszymy w drogę – a Przetaina jest typową powieścią drogi – zaprzyjaźnimy się z młodziutkim głównym bohaterem, Davem i jego problemami. Jednak oto stary, mądry kapłan przewiduje poważne kłopoty, a przepowiednia wysyła w podróż nie do końca dopasowanych do siebie kompanów, z których część okaże się niegodna zaufania – choć dano im szansę. W snutej opowieści na pierwszy plan wysuwa się Dave, jego ukochana, a jakże niedostępna kapłanka Ana i mała dzikuska marząca o życiu w cywilizowanym mieście – Tyra. Droga będzie ich wiodła przez osady dzikich plemion, zakazany Las Dusz i sypiące przedwczesnym śniegiem góry, wystawi na próbę i spotkanie ze złoczyńcami, jak i futrzastą boginią, by zaprowadzić dalej, niż sądzili, że dotrą. Jak to prawdziwa, pełnoprawna, oddana własnym realiom powieść fantasy.
Źródło: Fabryka Słów
Co ciekawe, po Przeteinie widać wykształcenie archeologiczne autora – co prawda książka nie przekracza granic nadmiernego wyjaśniania i ekspozycji, ale jest tego niezwykle bliska. Jest to cecha charakterystyczna dla autora, więc zagorzali czytelnicy z pewnością się ucieszą, ale nowych czytelników może to chwilami irytować. Historia gładko (jak po lodzie) sunie przed siebie, z każdą stroną dowiadujemy się rzeczy nowych i niegłupich, zastanawiamy się nad przyczyną dawnej katastrofy i usiłujemy odnieść ją do współczesnych czasów, kibicujemy bohaterom i wraz z nimi zmagamy się z przeciwnościami Losu – natury tak ludzkiej, jak i „żywiołowej”. Przetaina kończy się w otwarty, zapowiadający dalszy ciąg sposób, ale nie cliffhangerem, który spędzałby czytelnikom sen z powiek, nim doczekają się kolejnej części.
A gdybyście byli ciekawi, przetaina to miejsce niespodziewanie wolne od śniegu i lodu, które ten śnieg i lód otacza. Zapewniam was, że ma to znaczenie dla fabuły powieści. Podczas czytania czarno-białe ilustracje Pawła Zaręby są miłym przerywnikiem dla oczu, podobnie jak grafika na okładce autorstwa Piotra Cieślińskiego oraz graficzne „inicjały” towarzyszące kolejnym rozdziałom. Przeczytawszy pierwszą część cyklu, czekamy na ciąg dalszy Przetainy!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj