Pusty człowiek debiutował na świecie w 2020 roku. W Polsce od jakiegoś czasu dostępny jest na świeżo uruchomionej platformie Disney+. Jego opis, zamieszczony tamże, jest na tyle lakoniczny, że trudno przewidzieć, z czym tak naprawdę będziemy mieć tu do czynienia, zatem uprzedzę już na wstępie – zabierając się za seans tej trwającej blisko dwie i pół godziny produkcji, przygotujcie się na przeskoki w czasie, wątki nadprzyrodzone i rząd znaków zapytania, które to wspólnie składają się na ponurą, w pewnym sensie folklorystyczno-transogenną i zdecydowanie niszową opowieść. Głównym bohaterem Pustego człowieka jest mężczyzna w średnim wieku, który przed laty stracił żonę i syna w tragicznym wypadku, za co po części sam się obwinia. Jest rok 2018 – James spędza swoje życie samotnie, dni zlewają mu się w jednolitą szarość, nie ma motywacji absolutnie do niczego. Wszystko jednak zmienia się, kiedy w najbliższej okolicy dochodzi do tajemniczego zniknięcia grupy nastolatków, w które może być zamieszana córka jego kochanki. James mocno angażuje się w sprawę, stawiając ją sobie za cel – jeszcze nie wie, że zagłębiając się w mrok, sam wystawia się na śmiertelne zagrożenie ze strony ponadnaturalnych sił. Żeby było ciekawiej, policjanta i cały wątek dotyczący znikającej młodzieży poznajemy dopiero później – film rozpoczyna się bowiem 23 lata przed głównymi wydarzeniami, mianowicie w 1995 roku, gdy podczas jednej z pieszych wycieczek grupka dobrych znajomych pada ofiarą demonicznych sił drzemiących w górskich szczelinach. Wątek otwierający produkcję jest bardzo intrygujący – twórcy dołożyli wszelkich starań, by zbudować ten ponury, zimny klimat; wszystkie rekwizyty i cała scenografia świetnie ze sobą współgrają, wywołując autentyczne przerażenie. Gwoździem programu jest wielki szkielet w ciemnej jaskini, na widok którego ciarki przebiegają po plecach. Film rozpoczyna się zaskakująco dobrze, tak, że chce się brnąć w tę historię dalej – w szybkim skojarzeniu przywołuje na myśl Midsommar. W biały dzień czy Dziedzictwo. Hereditary, gdzie główną siłą przytrzymującą widza przy ekranie jest świadomość, że tak naprawdę nie wiemy, co tu się u licha dzieje. Sekwencja z grupką znajomych trwa okrągłe trzy fabularne dni, przez które znajduje swoje rozpoczęcie, rozwinięcie i zakończenie – dopiero po niej przechodzimy płynnie do, wspomnianej już, właściwej linii fabularnej, w której będziemy towarzyszyć Jamesowi (oczywiście u schyłku produkcji okaże się, co tak naprawdę łączy te dwie płaszczyzny czasowe, bo jak można się łatwo domyślić, bynajmniej nie zestawiono ich ze sobą przypadkowo). Historia uwikłanych w kult nastolatków (z części rozgrywającej się w 2018 roku) bliższa jest już „typowym” horrorom i odchodzi od niszowości – owszem, w dalszym ciągu są tu sceny zdumiewające, na widok których trudno oderwać oczy od ekranu, jednak mimo wszystko klimat jest już zupełnie inny niż w części otwierającej. Tutaj hipnotyczność opowieści nieco się zatraca, robi się bardziej przyziemnie, namacalnie – świat przedstawiony znacznie się poszerza, a wielu bohaterów pierwszo- i drugoplanowych tworzy w fabule pewnego rodzaju tłum, stojąc w kontrze do kameralności wydarzeń z roku 1995. Cała warstwa horroru, początkowo bardzo dobrze budowana statycznym obrazem i samą muzyką, zaczyna być w drugiej części wypełniana dość przewidywalnymi jump scare'ami. Tworzy się tu zatem pewien rozłam, rozdźwięk – część zasadnicza Pustego człowieka z 2018 roku kompletnie różni się od sekwencji z 1995 roku, co z biegiem seansu może trochę zawodzić oczekiwania (jak miało to miejsce właśnie w moim przypadku). Głównym problemem produkcji jest jej czas trwania – jak już wspomniałam na wstępie, film trwa prawie dwie i pół godziny, z czego znaczna część poświęcona jest luźnym rozterkom policjanta i jego próbom odnalezienia się w zastanej rzeczywistości. James ma dla siebie nieproporcjonalnie dużo czasu, z którego na dobrą sprawę nie płynie żaden pożytek dla fabuły. Z każdym kolejnym kwadransem emocje wywołane otwarciem zaczynają przygasać, a film nie oferuje już takiej oryginalności, jakiej moglibyśmy się początkowo spodziewać. Trudno oprzeć się wrażeniu, że forma zaczyna w pewnym momencie przerastać treść – nie pomaga temu także wprowadzanie kolejnych zawiłości fabularnych, przez które całość staje się nieco przekombinowana. Odnoszę wrażenie, że twórcy starali się być na siłę pomysłowi i zaskakujący, ostatecznie oferując widzom zupełną jazdę bez trzymanki – nie ważne, że wymuszoną, ważne, że dzieją się rzeczy niestworzone i kompletnie niewytłumaczalne, wywracające cały porządek fabuły na lewą stronę. I o ile czasem w kinie jest to pożądane i mile widziane, o tyle w tym przypadku tylko wzmaga chaos, paradoksalnie jeszcze bardziej odklejając dwie części filmu od siebie nawzajem (mimo jednoczesnej próby zespolenia ich w jedną całość). Produkcja z biegiem czasu zjeżdża po równi pochyłej – od świetnego rozpoczęcia dalej robi się już tylko przeciętniej, żeby ostatecznie zakończyć finałem dziwnym, dość męczącym w odbiorze, opowiedzianym w szaleńczym tempie, na które widz nie jest przygotowany. Pusty człowiek mógł być świetnym i oryginalnym horrorem, który świdrowałby umysł widza – koniec końców nie przeskakuje jednak poprzeczki, którą sam sobie postawił na starcie. I choć jestem w stanie kupić zakończenie i akceptuję pomysł, jaki zaproponowali twórcy, nie mogę nie zauważyć, że ta produkcja po prostu pada ofiarą poplątania, na którym cała ta opowieść została wzniesiona. Końcowe nagromadzenie plot twistów jest już nie do udźwignięcia, a gdy oczekujemy konkluzji, otrzymujemy jeszcze większy chaos, co sprawia wrażenie ogromnego bałaganu. Nie ma co ukrywać, seans jest wymagający i trudny – wystarczy na chwilę opuścić wzrok i można łatwo zagubić się w przekazie. Zapowiadało się naprawdę dobrze i pewnie tak też by było, gdyby nie o kilka wolt scenariuszowych za dużo. Technicznie natomiast Pusty człowiek jest kinem bardzo dobrym – ogromną rolę w odbiorze pełnią niskie, hipnotyzujące brzmienia ścieżki dźwiękowej, które znakomicie komponują się z tym, co dzieje się na ekranie. Bardzo lubię takie produkcje i ich silne oddziaływanie na wszystkie zmysły; początkowe sceny są zbudowane tak gęsto, że można odczuć autentyczny strach. Sama gra aktorska również bez zarzutu. Podsumowując – za całokształt, klimat na otwarciu i prowokujący do refleksji tytuł, ode mnie racjonalne 6/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj