Najnowszy odcinek Quantico skupia się na próbie powstrzymania ósemki kolaborantów, bardzo wpływowych amerykańskich obywateli przez drużynę naszych bohaterów. Najlepszym momentem, aby pokonać przeciwników za jednym zamachem staje się przyjęcie zaręczynowe Claya i Maxime. Agenci chcą wykorzystać to wydarzenie, aby pozbyć się zagrożenia ze strony kolaborantów. Jednak nie wszystko idzie po ich myśli, ponieważ przeciwnik okazuje się bardziej przebiegły. Mam mieszane uczucia co do ponownego wprowadzenia postaci Caleba w serialu. Jego gościnny występ miał wprowadzić trochę ożywienia do relacji w drużynie agentów, jednak równie mocno jak oczyszcza atmosferę w zespole, jego obecność także drażni i irytuje. Złotousty chłopak, który zawsze ma gotową cięta ripostę na zawołanie staje się tutaj pewnego rodzaju zastępstwem Harry'ego, jeśli chodzi o próby rozładowania napięcia w zespole. Gdy ścierają się charaktery innych członków drużyny, Caleb rzuci żartem albo głupim komentarzem, a czasami nawet zaoferuje pomocną radę swoim starym przyjaciołom. Problem w tym, że ta postać nie była tak naprawdę potrzebna w tym serialu. Wydaje się być trochę wprowadzona na siłę, aby w tej palecie silnych charakterów ktoś mógł pozować na wesołka. Caleb jest tutaj potrzebny tylko, aby odwrócić pare razy uwagę i dokuczać swojemu bratu w każdej wolnej chwili. Jego ciągłe komentarze zaczynają w końcu irytować, a sam Caleb staje się piątym kołem u wozu. Podobało mi się natomiast ukazanie działań Ryana w nowym odcinku. Po stracie kobiety, do której czuł coś więcej niż sympatię, agent postanawia prowadzić pewnego rodzaju prywatną wendettę. Pokazano ją w ciekawy sposób, wczuwamy się w intencje bohatera, nie czujemy jakiego fałszywego zgrzytu. Booth kieruje się zemstą, ponieważ tak naprawdę nic innego mu nie zostało, nie wie komu może zaufać, wydaje się, że został sam ze swoim smutkiem, który skrzętnie ukrywa przed przyjaciółmi. Twórcy zastosowali w tym odcinku pewną zmyślną układankę, w której każde działania naszych bohaterów powoli doprowadzają do ich końca w finale odcinka, czyli ujawnienia tajnej grupy agentów. A działania Ryana stały się ważnym czynnikiem zapalnym tego procesu i zostały bardzo dobrze wprowadzone w cały tok narracyjny. Dużo czasu scenarzyści poświęcają na budowanie relacji pomiędzy poszczególnymi postaciami. Jednak mają spory problem z jedną z nich, mianowicie chodzi o bliskość pomiędzy Clayem i Shelby. Czuje się zupełnie pogubiony, jeśli chodzi o charakter tej relacji. Nie wiadomo na czym ona się opiera. Obydwoje bohaterów czuje do siebie pewną mieszankę wrogości, przyjaźni i nawet miłości. Problem w tym, że te emocje są nam prezentowane w chaotyczny sposób, dochodzą jeszcze tutaj inne czynniki z zewnątrz jak Maxime i w końcu cała ta relacja staje się dziwnym wątkiem pobocznym, który ani trochę nie przekonuje widza. A szkoda, bo to dwie ciekawe postacie. Jednak jeśli chodzi o czarne charaktery zaprezentowane w tym odcinku to spełniają pokładane w nich oczekiwania. To ci antagoniści z rodzaju stonowanych megalomanów z filmów o Jamesie Bondzie. Nie muszą brudzić sobie rąk, mają od tego ludzi, kierują swoim wielkim planem zza drogich biurek w ich gabinetach. Zawsze są o krok przed naszymi bohaterami, nawet jeśli okazują swoją słabość. Każde ich zagranie jest zmyślnie wyreżyserowaną sceną lub nawiązując do odcinka, figurą na szachownicy. A wydaje się, że tylko kolaboranci znają wszystkie ruchy. Wątek sensacyjny w nowym odcinku nie zawiódł. Dostajemy także ciekawy cliffhanger, w którym Alex zostaje podwójną agentką w szeregach kolaborantów. Quantico od kilku odcinków poprawiło poziom i ogląda się to zdecydowanie lepiej niż początek obecnego sezonu. Mimo, że twórcy nie ustrzegli się błędów, to dali nam kolejny przyzwoity epizod.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj