Ci panowie, najważniejsi obecnie gracze na rynku prywatnych lotów w kosmos, nazywają się Elon Musk oraz Jeff Bezos, a ich dzieci to SpaceX i Blue Origin. To właśnie na nich skupia się w swoim reportażu Tim Fernholz, zatytułowanym szumnie Link not found. Autor rozpoczyna swoją opowieść od początku XXI wieku, kiedy NASA (Narodowa Agencja Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej), amerykańska agencja kosmiczna zaczęła godzić się z nieuniknionym - prywatny sektor rakietowy będzie w końcu niezbędny, aby poradzić sobie z rozlicznymi zadaniami, jakie sama sobie postawiła. Od kosmicznych taksówek począwszy, poprzez dostarczanie wszelakich towarów (w tym żywności) na powstającą i rozbudowującą się ISS (Międzynarodowa Stacja Kosmiczna), na powtórnym lądowaniu na Księżycu i podboju Marsa skończywszy. Program wahadłowców okazał się zbyt drogi w utrzymaniu, o bezpieczeństwie nie mówiąc - wszyscy pamiętamy, co stało się Columbią… Czym więc zastąpić nierentowne i zwyczajnie niebezpieczne wahadłowce? O to niech martwią się bogacze tego świata, pomyśleli w NASA, przerzucając się - chcąc czy nie chcąc - na rosyjskie Sojuzy. Sęk w tym, że na kosmicznym biznesie nie dość, że trudno zarobić, to jeszcze trudniej nie splajtować, co skrupulatnie opisuje Fernholz. Jego książka jest szczegółowym zapisem mniej więcej ostatnich 15 lat, kiedy więcej rakiet wybuchało, niż dostało się na orbitę okołoziemską. Z dzisiejszej perspektywy czyta się tą książkę łatwo - w końcu wiemy, że te wszystkie niepowodzenia w końcu zaowocują sukcesem - rakieta Jeffa Bezosa jako pierwsza pionowo wylądowała, z kolei Falcon Elona Muska była pierwszą rakietą klasy orbitalnej (co on sam maniakalnie wręcz podkreślał), która również powróciła w jednym kawałku na Ziemię. Ba - udało się wykorzystać ją dwukrotnie, co już otworzyło butelki szampana w siedzibie SpaceX. Jednak ta droga ku chwale jest usiana licznymi porażkami - czytając ten reportaż, można się dziwić, jak bardzo naiwnie ci szastający pieniędzmi bogacze wyobrażali sobie, że wystarczą dolary, zasoby ludzkie i chęci, aby zawładnąć kosmosem. Wspomnianej dwójce rzeczywiście się udało, ale ilu po drodze się zwyczajnie zbankrutowało…? Fizyka jest nieubłagana i to najczęściej ona w połączeniu z błędami inżynierów robiła z rakiet widowiskowe słupy ognia.
fot. Znak
Rakietowi miliarderzy. Elon Musk, Jeff Bezos i nowy wyścig kosmiczny nie jest książką łatwą w odbiorze. Fernholz pisze barwnie, ale zarazem wyjątkowo zawile, dostarczając czytelnikowi wiele nazwisk, nazw instytucji i próbując zarazem wytłumaczyć, kto gdzie pracował, dokąd się przeniósł, dlaczego mamy spółkę firm Boeing i Lockheed Martin, próbujących przetrwać dzięki kontraktom z NASA, kto i z kim wykłócał się w sądzie o patent na lądowanie rakietą na morzu (naprawdę), dlaczego to wszystko jest takie drogie itd. Cóż, jest drogie, ponieważ około 80% masy rakiety to jej paliwo, co przy uzmysłowieniu sobie, że jeszcze trzeba wynieść w kosmos jakiś ładunek, daje obraz, jak bardzo to wszystko jest w gruncie rzeczy absurdalne. Co oczywiście nie zraża kolejnych idiotów - jak sam nazywa amerykańskich biznesmenów autor książki - przed stworzeniem własnej rakiety, która nie tylko nie wybuchnie, ale jeszcze do czegoś się przyda. Reportaż Tima Fernholza jest pierwszorzędnym źródłem informacji dla osób chcących poznać kulisy kosmicznego szaleństwa z ostatnich kilkunastu lat, choć każdy znajdzie tu dla siebie zapewne mniej lub bardziej interesujące fragmenty. Mnie osobiście najbardziej wciągnęły rozdziały poświęcone SpaceX - w końcu to firma Elona Muska w ciągu ostatnich lat zrobiła naprawdę imponującą karierę. W ostatnim rozdziale książki czytamy o sieci satelitów internetowych, które mają stać się kolejnym źródłem dochodu SpaceX, przy okazji dostarczając internet w takie rejony naszego globu, jak Afryka. Tak się składa, że w maju tego roku pierwsza partia 60 satelitów Starlink rzeczywiście udała się w na niską orbitę okołoziemską, dumnie przelatując w świetlistym sznureczku również nad polskim niebem, wzbudzając niemałą sensację wśród fanów astronomii. Widzimy więc, że te wszystkie dumne zapowiedzi mają od czasu do czasu odzwierciedlenie w rzeczywistości. 
Książka Rakietowi miliarderzy. Elon Musk, Jeff Bezos i nowy wyścig kosmiczny pod względem technicznym prezentuje się naprawdę dobrze, co zawdzięczamy wydawnictwu Znak - 350 stron, w tym 16 kolorowych, prezentujących zdjęcia tego całego rakietowego osprzętu, zadowoli z pewnością. Zdaję sobie jednak sprawę, że jest to pozycja skierowana przede wszystkim do osób zafascynowanych astronomią - pozostałe mogą się zwyczajnie szybko znudzić lekturą, a jest to w dodatku reportaż opisujący również pewne ekonomiczne procesy, w dość hermetycznym jednak środowisku ludzi produkujących rakiety. Niektóre rozdziały trzeba dosłownie przebrnąć, inne czyta się z rosnącym zainteresowaniem. Nie zmienia to faktu, że Tim Fernholz odwalił kawał dobrej roboty, co zresztą widać choćby za sprawą ogromnej liczby przypisów, odwołujących się do źródeł, z których czerpał swoją wiedzę. Wiele cytatów pochodzi wprost od ich autorów - na przykład samego Elona Muska, co już jest niezłym osiągnięciem. Wniosek końcowy: lektura obowiązkowa dla miłośników silników rakietowych i wszystkiego, co się z nimi wiąże. Reszta może szybko się znudzić.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj