Sloane nie jest zadowolona, pojawiając się przy rodzinnym, wigilijnym stole. Powód jest prosty: otóż pozostała ona jedyną singielką wśród swoich bliskich, po ciężkim rozstaniu z poprzednim chłopakiem. Jej siostra jest szczęśliwą matką i żoną, brat właśnie się zaręczył ze swoją dziewczyną, ciotka jak zwykle pojawia się z nowym mężczyzną, a własna rodzicielka przypomina, że zegar tyka. I mogłoby się wydawać, że przed Sloane następne świąteczne cierpienia (w końcu zaraz Sylwester...), gdy na jej drodze staje Jackson, również zirytowany ostatnią wigilią. Bohaterowie tworzą pakt – będą spotykali się tylko na różnego rodzaju święta, żadnego seksu, żadnych zobowiązań – ot, żeby rodzina się odczepiła. I tak to się wszystko zaczyna... …A chyba nie muszę mówić, jak się kończy? Problem, jaki mają komedie romantyczne tych czasów, jest taki, że lata dziewięćdziesiąte mocno odcisnęły na nie swoje piętno, tworząc schemat, który odniósł tyle razy sukces. Sukces – w latach dziewięćdziesiątych, bo im dalej lata mijały, tym mniej można usłyszeć o „kultowych” komediach romantycznych. Z drugiej strony, produkcje z tego gatunku wciąż boją się spróbować czegoś nowego, mimo że same widzą ten format, w który wpadły. Nawet tutaj Sloane w pewnym momencie opowiada, jakie to komedie romantyczne są sztuczne, bo jakby ją Ryan Gosling chciał porwać w podróż, od razu by się zgodziła. A my wiemy, że to tylko czcze gadanie, bo skończy się na tym, że postąpi tak samo. Skąd? Bo nie jest pierwszą bohaterką komedii romantycznych nam o tym mówiącą. I wciąż potem idącą według schematu. Mówiąc o tych schematach: następna rzecz – choć jak dla mnie trochę mniej irytująca, bo jednak skoro o komedii romantycznej mowa, to skupienie się na miłości musi być – wciąż wciska się bohaterkom to, że muszą kogoś mieć, bo bez tego nie ma życia. Jasne, miło jest dzielić życie z połówką, jednak może zamiast wypominać tykający zegar, skupić się na szczęściu swojego dziecka? Zabawnie nadal może być – przecież to nic nie urąga ich charakterom – a cała sprawa byłaby o wiele mniej… toksyczna? Jasne, rozumiem, że komedie romantyczne rządzą się swoimi prawami, ale czy możemy już przestać udawać, że wciskanie ludzi na siłę w związek jest normalne i dobre? Także jak widzicie, będziecie mieć do czynienia z typową komedią romantyczną, która wcale nie będzie unikać wszystkich pułapek typowej komedii romantycznej. Skoro już ponarzekałam, to mogę przejść do chwalenia. Bo gdyby nie to, że to naprawdę schemat na schemacie, to mogłabym pisać o naprawdę fajnym, przyjemnym filmie, jakim są Randki od święta.
fot. Netflix
Po pierwsze, sam pomysł – spotykania się bohaterów od świąt do świąt, jest całkiem odświeżający. Możemy ich zobaczyć, jak zmienia się ich relacja przez pewne okresy, też takie przeskakiwanie ze święta do święta nie pozwala na pewne dłużyzny. Twórcy naprawdę dobrze pomyśleli, jak wykorzystać każde ze świąt, by zarówno pokazać jego charakter, jak i parę fajnych gagów. Nie, nie uśmiejecie się do łez, ale na pewno uśmiech nie będzie wam schodził z twarzy. Nie tylko z powodu humoru – ale również bohaterów. Jasne, nie zawsze zachowują się racjonalnie (ale o tym za chwilę), zwłaszcza Sloane, ale wzbudzają sympatię i chce się im kibicować. Zarówno matce, która chce dobrze dla córki, jak i starszej siostrze, znudzonej statecznym życiem, czy młodszemu bratu, zbyt wcześnie chcącemu wziąć ślub, choć jego narzeczona też świetnie wpasowuje się do rodziny. Również ciotka jest fajną bohaterką, choć wiadomo – tu również musiała wpaść w stereotyp, że jej miliony mężczyzn w życiu wynikają z tego, że nie potrafiła się naprawdę zakochać. W roli ciotki występuje niezastąpiona Kristin Chenoweth, więc fani Amerykańskich Bogów mogą liczyć na fajnego (pun intended!) easter egga z tej okazji… Nie mogę również narzekać na chemię między głównym duetem. Pomiędzy Emmą Roberts a Lukiem Bracey jest jej naprawdę dużo, a charaktery ich bohaterów znakomicie do siebie pasują. Jednak tu już przechodzimy do tego braku racjonalności i tego, że bohaterowie, jak zwykle, ze sobą nie rozmawiają. Nie dość, że Sloane nie zachowuje się jak trzydziestolatka tylko raczej trzynastolatka – rozumiecie, bohaterka nie ufa Jacksonowi do końca, bo w dniu poznania stwierdził, że… nie jest dla niego atrakcyjna. I tak jak jeszcze jestem w stanie zrozumieć Sloane i Jacksona, którzy wokół siebie skakali, niepewni, co zrobić, to cały wątek Abby, siostry Sloane, to jedno wielkie nieporozumienie. Naprawdę nie wiem, czemu wprowadzono cały motyw jej – nazwijmy to – „zdrady”, zamiast po prostu doprowadzić małżeństwo do rozmowy. Może byłoby mniej widowiskowo, ale nieco mniej idiotycznie również. Randki od święta to sympatyczny film, który – jeśli lubicie komedie romantyczne, oczywiście –  dobrze obejrzeć na rozluźnienie, bo na pewno spędzicie miło czas i będzie wam smutno, widząc, że się kończy. Szybko jednak o nim zapomnicie, bo choć aktorzy starają się, jak mogą, nie pokonają tego, że wciąż występują w dosyć sztampowej produkcji.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj