Na platformie Netflix od niedawna możemy oglądać film Ratownik, czyli hiszpański thriller o mrocznym zabarwieniu. Czy podczas seansu poczujemy ciarki na ciele? Sprawdźmy!
Ratownik to trzeci film Carlesa Torrasa. Reżyser nie ma więc bogatego dorobku artystycznego, ale nie przeszkodziło mu to w sięgnięciu po trudną tematykę. W jego nowym dziele mamy do czynienia z zaburzeniami osobowości, narcyzmem, szantażem emocjonalnym i rozlewem krwi. Nieźle, jak na trzeci film, w dodatku po czteroletniej przerwie.
Nieznany reżyser postarał się jednak o przyciągające uwagę nazwiska w sekcji aktorskiej. W roli głównej występuje Mario Casas, który szerszej widowni dał się poznać jako bożyszcze nastolatek w melodramacie
Trzy metry nad niebem. Casas pokazał jednak, że potrafi grać nie tylko zbuntowanych mięśniaków, ale i bardziej skomplikowanych bohaterów, co udowodnił w
Contratiempo. Filmową partnerką Hiszpana jest Deborah Francois, która zabłysnęła rolą Rose we francuskiej produkcji
Wspaniała.
Casas pojawia się tutaj w roli ratownika medycznego, o mocno nietrafionym imieniu Angel. Pomimo tego, że w życiu idzie mu całkiem nieźle, ma stałą pracę i zarobek, ładne mieszkanie i jeszcze ładniejszą partnerkę, to z czasem na jaw zaczyna wychodzić coraz więcej grzeszków, które chowa gdzieś razem ze skradzionymi od jego pacjentów zegarkami. Punktem kulminacyjnym całej historii jest wypadek, na skutek którego Angel zostaje uwięziony na wózku inwalidzkim. Bohater postanawia zemścić się na ukochanej, która no cóż… odeszła do innego mężczyzny.
Brzmi interesująco, prawda? Sypiący się związek, nagły paraliż, porzucenie, pragnienie zemsty. Hiszpanie potrafią pisać fabuły, które sprawiają, że ani na moment nie oderwiemy wzroku od ekranu. Niektórzy, owszem, Carles Torras niekoniecznie.
Podstawowy problem polega na tym, że nawet pomimo całego dramatu sytuacji,
Ratownik nie wzbudza absolutnie żadnych emocji. Zanim osądzicie, że jestem osobą o kamiennym sercu, pozwólcie mi wytłumaczyć. Czynności, które w akcie szaleństwa wykonuje Angel, oczywiście są złe i jego dziewczyna Vane niczym sobie nie zasłużyła na takie traktowanie. Problem w tym, że film nie zbudował z widzem żadnej więzi emocjonalnej, która pozwoliłaby na współodczuwanie. Dlatego pomimo ciężkiej sytuacji, patrzenie na rozpacz Vane przychodzi ze względnym opanowaniem. Reżyser buduje postać kobiety w taki sposób, że pomimo nieprzyjemności, jakich doświadcza ze strony Angela, nie jest to bohaterka, z którą widz może się utożsamić i przeżywać jej emocje. Vane jest raczej zalęknioną mimozą, która momentami bywa aż denerwująca. Dodajmy do tego dosyć słaby pokaz aktorskich umiejętności Francois, który opiera się na smutnej minie i kuleniu się samej w sobie, i mamy postać, która irytuje od samego początku.
Postać grana przez Casasa również nie należy do grona świetnie napisanych bohaterów. Scenariusz pełen jest dziur logicznych, które są mocno wyczuwalne; irracjonalne wydarzenia, nierealnie prosty dostęp do leków na receptę, niewytłumaczalna żądza krwi. Jednak temat jego psychiki nie jest w żaden sposób pogłębiony. Nie wymagam tu rozprawy medycznej o tym, jakie ma dokładnie zaburzenie, skąd się wzięło, dlaczego w zemście nie poprzestał na byłej partnerce. Chciałabym zobaczyć mrugnięcie oka reżysera, który wie, o czym mówi, a scenariusz nie jest przypadkowym zlepkiem wydarzeń, powstałych tylko jako efekt domina, a ma w sobie jednak coś więcej. Błędy, które pojawiły się już na etapie pisania scenariusza, są niestety mocno zauważalne. I choć Casas robi, co może, a nawet i momentami przesadza, dając się ponieść własnej wizji, to
Ratownik nadal jest filmem, który można obejrzeć i zapomnieć o nim zaraz po tym, jak pojawią się napisy końcowe.
Film reklamowany jest jako thriller, mimo to nie poczułam nawet jednej, maleńkiej fali niepokoju i niepewności przeszywającej moje ciało. Zamiast tego byłam znudzona i zmęczona przewidywalnym ciągiem wydarzeń. Surowe kadry poniekąd oddają duszny klimat, który nieustannie unosi się w mieszkaniu Angela, jednak nie są one na tyle dobre, aby operator mógł na swoich barkach unieść cały ciężar filmu. Zakończenie, jak podejrzewam, w głowie reżysera miało być niesamowitym zwrotem akcji, który sprawi, że widzowie złapią się za głowę. I może w pierwszej chwili faktycznie coś w tym jest, ale po minucie przemyślenia, orientujemy się, że taki finał nie miał prawa się wydarzyć, był banalny, nielogiczny i niepotrzebny.
Hiszpańska nowość jest więc filmem, który spodoba się tym widzom, którzy szukają nieskomplikowanej produkcji na sobotni wieczór. Kinomani mogą się niestety mocno zawieść. Wbrew zachęcającym opisom, nie zobaczymy tu ciekawego portretu psychologicznego, misternego planu zemsty czy też mistrzowskich kreacji aktorskich.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h