Już pierwsze minuty odcinka nadają ton całej historii. Ray znajduje się w szpitalnym łóżku, dość mocno poharatany przez życie. Nie jest już tym samym pewnym siebie i perfekcyjnym pod każdym względem twardzielem. To jednak nie koniec tego wymownego obrazu. Rayowi w początkowych scenach partneruje doktor Amiot, w którego wciela się słynny aktor Alan Alda. Panowie rozpoczynają dialog, który jest niezwykle istotny dla bieżących wydarzeń w serialu.  Imponuje również pod względem aktorskim. Rozpoczęcie odcinka od takiej sceny i to z udziałem tak znaczącego artysty, sygnalizuje, że tym razem twórcy postawią akcenty przy motywach dramatycznych i że to głęboka wiwisekcja natury głównych bohaterów stanowić będzie domenę odcinka. I tak się rzeczywiście dzieje, choć z małymi wyjątkami. Niestety Mickey wciąż jest cieniem samego siebie. Dużo czasu ekranowego dostaje za to Terry, będący na granicy wytrzymałości po kilku ostatnich walkach. Również Bunchy zostaje pokazany z ciekawej strony. Brendan nie mówi zbyt dużo, ale jego stan emocjonalny widoczny jest na pierwszy rzut oka. Decyzja o zajęciu miejsca Terry’ego na ringu doskonale wpisuje się w te autodestrukcyjne tendencje. Także Bridget zostaje pokazana w zadowalający sposób. Dziewczyna nie jest w stanie zerwać całkowicie ze swoją rodziną. Mimo wcześniejszej decyzji to ona jest przy ojcu w czasie kryzysu. Trzeba pochwalić scenarzystów za sposób, w jaki prowadzą tę postać w szóstym sezonie. Bridget, będąca do tej pory dość irytującą bohaterką, teraz wreszcie nabiera charakteru. Szkoda, że traci go Mickey. Twórcy co chwilę przebierają go w nowe ciuszki, ale przecież to nie jest w stanie uatrakcyjnić tej postaci. Przydałby się jakiś porządny kop fabularny, bo w innym wypadku bohater może podzielić los Abby. Tym razem nie uświadczymy postaci Samanthy Winslow, ale to nie znaczy, że główna intryga sezonu nie posuwa się do przodu. Wręcz przeciwnie – mają miejsce znaczące wydarzenia i tym razem jest naprawdę ekscytująco. Ray w charakterystycznym dla siebie stylu próbuje rozegrać wszystkich głównych graczy. Na pierwszy ogień idzie Ferrati. Plan Donovana jednak szybko spala na panewce, ponieważ wpada on w sidła zastawione przez skorumpowanych gliniarzy. Bohater naraża się również swojemu kumplowi Macowi. Protagonista po raz kolejny przegrywa rywalizację z siłami potężniejszymi od niego. To pewne novum w formule serialu. Oczywistym jest fakt, że finalnie to Ray będzie górą, ale do tej pory tytułowy bohater nie obrywał jeszcze tak mocno. Tyczy się to również pozostałych Donovanów. Terry i Bunchy również znajdują się na dnie. Autodestrukcyjne zapędy głównych postaci zostały po raz kolejny pięknie zobrazowane w końcówce odcinka. Teledyskowy montaż do utworu Dream on robi duże wrażenie, zwłaszcza że dane nam jest zobaczyć większość głównych bohaterów w bardzo sugestywnych scenach. Ray po raz kolejny widzi ducha, Bunchy niczym Tyler Durden robi kolejny krok ku samozniszczeniu, a doktor Amiot, jak na ostoję spokoju przystało, delektuje się lekturą książki w domowych pieleszach. Wszystko to jest nieco przerysowane, ale ten audiowizualny sznyt robi dobrze opowieści, zapełniając dziury tam, gdzie zdarzają się niedociągnięcia. Dekonstrukcja stereotypu milczącego twardziela trwa w najlepsze. Degeneracja rodziny z problemami nie ma końca. Początek szóstego sezonu nie zapowiadał takiego kierunku fabularnego. Połowa serii była wręcz miałka i niejaka. Teraz na pierwszym planie znajdują się wątki dramatyczne i obyczajowe, a główna intryga nabrała nieco rumieńców. Czy to oznacza, że mamy szansę na zadowalający finał opowieści? Jest to możliwe pod warunkiem, że Mickey wreszcie się przebudzi. Ciężko wyobrazić sobie satysfakcjonującą końcówkę bez postaci, która od zawsze była ostoją tej produkcji. Ostatnie sekundy omawianego epizodu jednak dobrze rokują dla nestora rodu Donovanów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj