Ostatni mieszkaniec planety Krypton od lat nie doczekał się godnej ekranizacji. Można wręcz stwierdzić, że po filmie "Superman 2", który swego czasu dostarczał przedniej zabawy, kolejne przygody Kal-Ela alias Clarka Kenta uwidaczniały coraz to większy spadek formy twórców z branży filmowej. Nawet "Superman: Powrót", którego reżyser zgodziłby się chyba z poprzednim zdaniem, jawnie kontynuował losy człowieka ze stali od miejsca, w którym skończyła się wspomniana produkcja z udziałem Christophera Reeve’a. W efekcie jednak nie zbudował silnej pozycji bohatera na arenie ekranizacji komiksów. Paradoksalnie kariera reżyserska Zacka Snydera ostatnimi czasy także nieco podupadła. Można więc stwierdzić, że Człowiek ze stali jest chyba ostatnim możliwym ratunkiem zarówno dla postaci Supermana, jak i samego twórcy pamiętnych 300. Temat godny ratowania oraz reżyser wart jeszcze jednej szansy - takie połączenie powinno dać niezwykły rezultat, prawda? I przyznam, że poniekąd tak jest. Czy więc obu panom uda się pozytywnie zaskoczyć widza? Zacznijmy od pierwszej z dwóch części poniższego artykułu.

Pierwszy aspekt jest taki, jakiego oczekuje chyba spore grono widzów po dobrze rokującym zwiastunie - czysto wizualny i podany w formie wielkoekranowej rozrywki. Nie ma co się oszukiwać; najnowsze przygody superbohatera to niezwykle efektowna ekranizacja przygód jednej z najbardziej rozpoznawalnych postaci, której losy komiksomaniacy śledzą już od 75 lat. Rozpoznawalnej na tyle, że wystarczy zarzucić na siebie czerwony koc, aby być kojarzonym z alter ego Clarka Kenta. To w końcu powrót (nieco inny niż się spodziewałem, ale o tym zaraz) wielkiej formy filmowego czarodzieja, jakim jest, bądź zwykł bywać, Zack Snyder. Mogę śmiało potwierdzić, że tegoroczny Superman idzie w komitywie do swojego pseudonimu, dostarczając nam superprodukcji o super-nadprzyrodzonych mocach. Niebagatelny budżet oraz znane nazwisko na stołku reżysera już od dzisiaj ukazuje polskim widzom ogromne osiągnięcie wizualne, które jednak różni się drastycznie od dotychczasowych poczynań kinowych twórcy 300.

[image-browser playlist="" suggest=""]


Zack Snyder utorował sobie drogę do Hollywood za pomocą serii niezwykle ciekawych spotów reklamowych. Jego pierwszy film fabularny ("Świt żywych trupów") udowodnił, że widza można jeszcze czymś zaskoczyć, zaś sam temat zombie utożsamił się dosłownie z jego mrocznymi bohaterami. Martwy przez wiele lat, pokazał, że jeszcze "żyje". Mógłbym nawet pokusić się o stwierdzenie, że to właśnie ten obraz spowodował wysyp filmów o tematyce "żywej śmierci". Okres świetności pracy Snydera przypada jednak na kolejne dwie produkcje – 300 oraz "Strażników". To już według mojej opinii wirtuozeria samego reżysera, ze świadomie komiksowo przerysowanymi światami. I o ile 300 wgniatało w fotel, to "Strażnicy", a muszę stanąć w ich obronie, pokazali niezwykle ambitną próbę zekranizowania legendy historii obrazkowych. Dla tych, którzy nie znali pierwotnego dzieła, zwiastun sugerował zupełnie inną rozrywkę niż ta, jaką dostarczał nam seans. Mnie osobiście porwał, a muszę przyznać, że wtedy nie znałem jeszcze komiksu. Bądź co bądź, pomimo przetaczających się zachwytów i rozczarowań w opiniach pod wspomnianą produkcją, prawdą jest, iż ciężko wyobrazić sobie lepszą ekranizację historii komiksowych Strażników. Idąc jednak za ciosem, Snyder poczuł się chyba zbyt bezpiecznie. Wtedy przyszedł czas na potknięcia. "Legendy Sowiego Królestwa", pomimo świetnej animacji, fabularnie troszkę jednak kulały, co w połączeniu z sugerowanym przedziałem wiekowym widzów przeniosło się na słaby wynik finansowy produkcji, zaraz po "Strażnikach". Gwoździem do trumny okazał się jednak "Sucker Punch" - puszczone do granic absurdu wodze fantazji czarodzieja Hollywood, które poważnie zaciążyły na filmografii świetnie rokującego reżysera. Jasne zatem było, że po kilku porażkach finansowych Człowiek ze stali wydaje się być ostatnim ratunkiem dla kariery pomysłowego Zacka. Wiadomo także, że w bezdennej studni pomysłów reżyser musi odnaleźć dokładnie te, które pozwolą dalej budować dobre nazwisko, dostarczając także nam, widzom, rozrywki, której konsekwentnie oczekujemy.

W tym właśnie momencie na scenę wkracza nowy (dosłownie) Superman. Sposób kręcenia scen akcji dostarcza jednak zupełnie innych doznań wzrokowych niż te, do których przyzwyczaił nas reżyser. Produkcje Zacka Snydera słynęły z płynnej pracy kamery i wszechobecnego slow motion w scenach pojedynków. Człowiek ze stali wygląda tak, jakby był kręcony "z ręki". Z jednej strony dodaje to dynamizmu całej akcji, z drugiej zaś potrafi nieźle namieszać w scenach, w których dużo się dzieje. Obrana forma realizacji, pozbawiona praktycznie ujęć statycznych, sprawia, że rozwałka metropolii, przebijająca nawet finałowe starcie Avengersów, miejscami powoduje lekki zawrót głowy. Swoją drogą, jeżeli twórcy pójdą za ciosem, to w trzeciej części (o ile powstanie) nie będzie już czego niszczyć. Same zaś pojedynki pomiędzy mieszkańcami Kryptonu są już bardzo bezpośrednie oraz miejscami nieco brutalne, ostre, zwierzęce i bezpardonowe. Gdyby tak przeanalizować filmową historię Supermana, Człowiek ze stali to bardziej realistyczna i zrealizowana z wielkim rozmachem powtórka z "Supermana 2". Ci sami przeciwnicy, to samo danie, lecz podane w zupełnie innej formie. Tak, jak swego czasu drugi film z udziałem Christophera Reeve’a robił na mnie ogromne wrażenie, tak i tym razem ostatni mieszkańcy Kryptonu serwują nam niezły ubaw. Nieco chaotyczny i "brudny", lecz w ogólnym rozrachunku imponujący.

[image-browser playlist="" suggest=""]


Drugim, lecz jakże ważnym aspektem filmu jest fabuła, która słusznie już w samych zapowiedziach sugeruje rozterki postaci bardzo ludzkiej, a jednocześnie "nieziemsko obcej". Przytaczając wypowiedź wujka Bena, postaci z historii innego bohatera: "Z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność". Ta dewiza siłą rzeczy towarzyszyła także twórcom najnowszej ekranizacji przygód człowieka ze stali, gdyż godna, a zarazem wciągająca ekranizacja "faceta w trykocie" może być wielce problematyczna. Wyglądający być może komicznie na kartach komiksów, a jednocześnie uważany za pierwszego superbohatera były mieszkaniec Kryptonu, w najnowszej produkcji twórcy "Strażników" powraca z pełną mocą, budując dojrzały wizerunek "człowieka" stojącego na straży sprawiedliwości. Wizerunek, któremu brak odpowiednio rozwiniętej sceny emocjonalnej, kompensują patetyczne przemowy. Ta część fabuły, która dotyczy Kal-Ela, ciekawie buduje historię postaci szukającej odpowiedzi na pytanie "kim tak naprawdę jestem?". Pałający się różnych zajęć bohater opuszcza każde miejsce, w którym zmuszony był do wykorzystania swoich nadludzkich mocy. Tworząc pod przybranymi imionami legendy o miejscowym "Bogu", unika bliższych kontaktów z ludźmi, którzy bardzo szybko mogą obrócić się przeciwko niemu. Ciekawe, lecz etap skrywania prawdy nie może trwać długo. Zack Snyder, nie chcąc przedobrzyć w żadnym kierunku, stara się mieszać etap filozoficznych wywodów oraz morałów z dużą dawką efektów specjalnych i delikatną dozą humoru. Mieszanka, która w gruncie rzeczy skupia sens całej produkcji na wyraźnym zaakcentowaniu morałów Jor-Ela w ciekawie zbudowanym świecie Krypton i momentalnym przeskoku do niekończących się doznań wizualnych.

To, co jednak może okazać się niewinne dla widzów nastawionych na czystą rozrywkę, może bardzo łatwo zrazić nie tylko fanów, lecz wszystkich tych z Was, którzy liczą na dzieło ambitne, wierne historii obrazkowej. Człowiek ze stali nie dość, że zrywa z wizerunkiem Clarka Kenta jako pracownika Daily Planet nieutożsamianego z Supermanem (ogromny przeskok w stosunku do chronologii wydarzeń z komiksu), to w dodatku wprowadza wiele zmian. O ile zagłada rodzimej planety bohatera i próba zbudowania podwalin pod dalszą fabułę wypada ciekawie, o tyle zabiegi związane z postacią człowieka ze stali wydają się być niekonieczne, choć sukcesywnie promowane w duchu "dojrzałej powieści". Jak się okazuje, dużą rolę w kreowaniu niebieskiego stroju z peleryną odgrywa ród bohatera. Trykot noszony przez Kal-Ela to już nie wypruty z symboliki uniform, lecz strój reprezentatywny z nieprzypadkowym wzorem na piersi. Sama literka S nie oznacza w prostej linii "Superman", choć twórcy wyraźnie puszczają oczko w kierunku oryginału. S to symbol przypadkiem pasujący do litery z naszego alfabetu, którego pełne znaczenie znajdziecie podczas seansu.

Wszystkie powyższe zabiegi mają stworzyć dzieło zrywające z komiksowym i często lekkim stylem Zacka Snydera. To wizja poważna i miejscami brutalna. To w końcu zupełnie nowa historia człowieka z innej planety, który opowiedział się po stronie Ziemian. "Zupełnie nowa" nie oznacza wcale "lepsza", lecz tylko dlatego, że niemożliwym zdaje się stworzyć coś lepszego niż to, co zostało wymyślone i zaakceptowane. Jest po prostu nieco inaczej. Czy potrzebnie? Niekoniecznie, lecz dzięki temu otrzymujemy wizję świeżą i starającą się być usilnie logiczną w następstwach kolejnych wydarzeń. Taka już chyba dola coraz to nowszych ekranizacji, aby obierać ścieżki dojrzałej rozrywki. Czy w takim razie jesteśmy świadkami początku końca komiksowych wariacji filmowych? Nie sądzę. Z jednej strony możemy być dumni z poziomu filmowych adaptacji historii obrazkowych. Z drugiej możemy dojść do takiego etapu, że coraz trudniej będzie znaleźć luźną "komiksową" rozrywkę. Jedno jest pewne - Człowiek ze stali daje nam to, na co wielu widzów czeka, czyli akcję z niegłupią, choć nieco wyidealizowaną, fabułą. Zack Snyder zaczął ciekawie odbudowywać pozycję twórcy kina potrafiącego zapierać dech w piersiach. Musiał w tym celu zerwać z dotychczasowym stylem, lecz jednocześnie wykorzystać zdobyty warsztat. Zamienić karykaturalne obrazy na rzecz większego realizmu. Nie sądzę jednak, by omawianą produkcją udało mu się wrócić do łask widzów. Efekt końcowy być może nie wzbudza tak wielkiego zachwytu, jak ten podsycany świetnymi zapowiedziami, lecz tegoroczna opowieść o losach mieszkańca Kryptonu to jedna z tych produkcji, której jeśli bym nie obejrzał, wiedząc co tracę, to z pewnością bym żałował.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj