Szczerze mówiąc, pierwszej 1/3 nowego odcinka mogłoby nie być. Albo przynajmniej mogła być mocniej skondensowana. Pewnie, trzeba było wydłużyć pewne rzeczy, żeby zapchać pełen czas trwania, tylko czemu zdecydowano się to zrobić względem najmniej istotnych i najnudniejszych aspektów? Pominę już fakt absolutnej głupoty, czyli wyszukiwania gamertaga ze Switcha przez Smart TV i magiczne działania IT, bo tutaj pod względem realizmu Reacher wziął w łeb już jakiś czas temu, ale część dialogów między postaciami zwyczajnie nic nie wnosi do fabuły. Choć trzeba uczciwie przyznać, że jak już się to wszystko rozkręca, jak na mój gust nieco zbyt powoli, to zaczyna się robić dobrze. Jak zwykle dużo dobrego dowozi Russo. Naprawdę fajnie wychodzi naturalny postęp w relacji między nim a głównym bohaterem.
Bardzo przyjemnie też oglądało się scenę w zajezdni autobusowej. Wiem, że nie wszystkim podoba się, że główny bohater działa "w stadzie", bo książkowy pierwowzór jest samotnikiem. Podzielam ten sentyment i nadzieję, że to kwestia tylko tego sezonu, a nie stała przemiana Reachera w gracza drużynowego. I dlatego właśnie tak bardzo ucieszyłem się z tego jednego momentu. Jestem nawet w stanie wybaczyć to, że ten moment jest po pierwsze kliszowy, a po drugie krótki, jeśli tylko dzięki temu mogę zobaczyć głównego bohatera jako drapieżnika, który zamiast rzucać się bez sensu w wir walki, eliminuje po kolei każdą ze swoich ofiar. I nawet to, że część z tego dzieje się poza zasięgiem kamery, dodaje wszystkiemu aurę tajemniczości i napięcia. Poproszę więcej momentów, kiedy Reacher przestaje być wściekłym mastiffem, co zresztą robi świetnie, a zaczyna być cwanym wilkiem.
Szkoda tylko, że całe to budowanie napięcia bierze w łeb pod koniec odcinka przez dwie rzeczy – jeden z najbardziej kretyńskich pancerzy fabularnych, jaki w życiu widziałem, oraz potencjalną (bo dostaliśmy cliffhanger), absolutnie niepotrzebną śmierć. Zupełnie jakby ekipa Reachera potrzebowała jeszcze dodatkowej motywacji, żeby skopać tyłki Langstonowi i reszcie antagonistów. Mam naprawdę dużą nadzieję, że implikacja z końca odcinka okaże się tylko mechanizmem mającym na celu wywołać u widza niepewność, a twórcy nie odważą się na ten krok. Przyznam, że sam ten jeden element byłby w stanie zrujnować w moich oczach cały sezon.
Tak czy siak, mamy póki co najsłabszy do tej pory odcinek 2. sezonu Reachera. Nie ma co tu słodzić, po naprawdę dobrym początku, budowaniu napięcia, a nawet i rozwoju niektórych postaci, dostajemy lekki strzał w pysk, który niweczy to wszystko. Nie pamiętam, kiedy ostatnie 5 minut jakiejś produkcji tak bardzo skopało poprzednie 40+. Ja rozumiem chęć wychodzenia poza schematy, szokowania widza czy właśnie utrzymania napięcia dzięki cliffhangerowi, ale tutaj to po prostu nie wyszło. A może wyszło za dobrze, bo twórcy liczyli na takie skrajne reakcje? Nie mogę się wypowiedzieć oczywiście w imieniu wszystkich, ale mnie to wkurzyło.