Receptura ma ciekawy i atrakcyjny koncept, więc trudno odmówić temu serialowi potencjału, który jest dostrzegalny w premierowym odcinku. Dwie rezonujące ze sobą historie opowiadane równocześnie na przestrzeni lat, tajemnica związana z najwyraźniej tytułową recepturą i jakiś głębszy wydźwięk tego, jak silne, kobiece bohaterki starają sobie radzić w świecie – to elementy, które powinny zagwarantować historię dającą frajdę, angażującą i przede wszystkim ciekawą. I choć ma to dobre momenty, premiera niebywale rozczarowuje. Przede wszystkim szwankuje scenariusz, który zbyt mocno pokazuje widzom kalki z amerykańskich produkcji. Mowa o dosłownych przekładach ogranych schematów (a nawet dialogów), które na ekranie wybrzmiewają sztucznie i nieprawdziwie. Choćby znany każdemu widzowi dialog, gdy dwie osoby kogoś obgadują i nagle ta osoba obgadywana jest za jedną z osób i pada pytanie: „On jest za mną, prawda?”. Czuć w zbyt wielu momentach, że za często tego typu kalki się wkradają i nie za bardzo mają one tutaj swoje miejsce i sens. Do tego dochodzą zgrzyty w dialogach oraz zbyt nachalny product placement. Wiemy, że Wedel jest tutaj mocno obecny, bo jest częścią fabuły, a sam Jan Wedel jest jednym z bohaterów, ale jest kilka scen, które przekraczają granice smaku i idą w znane z polskiej telewizji zbyt łopatologiczne reklamowanie produktu. Oczywiście że bohaterka we współczesności nie może jeść innych słodyczy, prawda? Czuć po prostu, że w pewnym momencie popada to w skrajność, przesadę i idzie za daleko. A już koszmarnie wypada scena w przeszłości związana z nazwaniem czekoladek „ptasie mleczko”. Jest to jedna z najgorzej zagranych i skonstruowanych scen, jakie widziałem w ostatnich latach. Wydaje się wymuszona, sztuczna, a kreacja młodej aktorki jedynie pogłębia problem. Często w polskim kinie gra dzieci razi na ekranie brakiem autentyczności i emocji, a choć rodzime kino familijne powoli zmienia ten trend, w serialach bez zmian – jest fatalnie. To taki moment popadający w totalny kicz i pozostawiający niesmak do samego końca.
fot. TVN
+43 więcej
Problem jest też w konstrukcji postaci, która pozostawia zbyt wiele do życzenia. W końcu pilot serialu ma zainteresować, zaintrygować i w jakimś stopniu mamy polubić bohaterki, by chcieć śledzić ich losy. Jak więc postać Agnieszki Więdłochy ma charakter, a z uwagi na czasy w jakich żyje, jej historia jest ciekawa, angażująca i ma potencjał bazujący na jej pracy dla Jana Wedla, tak wątek dziewczyny granej przez Zofię Wichłacz nie sprawdza się poprzez tworzenie bardzo antypatycznej bohaterki. Jej zachowanie względem mężczyzny, z którym jest w związku, pokazuje ją w negatywnym świetle, a jej zainteresowanie pozornie „złym chłopcem” (w końcu ubiera się w skórę, więc taki musi być, prawda?) kosztem dobrego, miłego faceta kieruje jej historię w nudne i męczące schematy. Gdyby jej chęć zerwania miała jakieś podstawy... a tak mamy obraz dziewczyny zachodzącej w ciążę, która chciała zerwać ze starającym się facetem, podając absurdalne powody będące również scenariuszową kalką z amerykańskich filmów. Trudno sympatyzować z taką bohaterką, która w innych scenach wcale nie poprawia swojego wizerunku.  Nie przeczę jednak, że budowana historia nadal potrafi momentami zainteresować. Mamy tutaj jakąś rodzinną tajemnicę związaną z Wedlem, która – jeśli będzie w tym dobry pomysł i lepsze prowadzenie opowieści – ma szansę rozkręcić ten sezon. Zwłaszcza po takim cliffhangerze związanym z postacią Wichłacz, który sugeruje, że może ten żagiel szybko złapać wiatr. Na razie jednak są to oznaki, światełka na końcu tunelu, które mogą dawać szansę i nadzieję. Po pierwszym odcinku jednak trudno o entuzjazm i chęć powrotu do kolejnego. Może gdyby scenariusz był bardziej dopracowany pod kątem autonomicznej konstrukcji, bez kopiowania schematów i przesadnego product placementu, to całość pozostawiałaby bardziej pozytywne wrażenie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj