Ach, jakże świetny był pierwszy sezon serialu Sundance Channel – sześcioodcinkowa słodycz w postaci Rectify umilała każdy wiosenny tydzień aż do ostatniego, równie wybitnego co pozostałe odcinki epizodu. Ta historia, ten klimat, wizualna maestria i żółwie tempo, które próbuje wmówić widzowi, że dokądś owa historia prowadzi, budują tak niesamowicie specyficzny serial, iż trudno o to, by mógł się znaleźć w ramówce jakiejś większej stacji. Na szczęście krytycy łatwo zauważyli geniusz produkcji (pewnie pomogło nazwisko Marka Johnsona, czyli producenta wykonawczego Breaking Bad oraz właśnie Rectify), a drugi sezon na portalu Metacritic zbiera nawet lepsze recenzje niż pierwszy.
Akcja tegorocznej odsłony rozpoczyna się w tym samym momencie, w którym zakończyła się rok temu: Daniel zostaje brutalnie pobity przez grupę ludzi, wśród której znajduje się Bobby – brat rzekomo zamordowanej przez głównego bohatera dziewczyny o imieniu Hannah, i aktualnie znajduje się w śpiączce. Ale pomimo tego, że siłą rzeczy samego Daniela nie uświadczymy w relacjach między głównymi bohaterami, jest on obecny na dwóch innych płaszczyznach. Pierwsza z nich to retrospekcje, które miały miejsce już w pierwszym sezonie – tym razem jego przyjaciela, Kerwina, którego przygoda w więziennej izolatce zakończyła się wykonaniem kary śmierci, zastępuje psychiatra, który na wstępie znajomości z Danem przyznaje, że był jedną z osób, która go wykorzystała seksualnie. Tak więc cela więzienna, która w pierwszej serii była ucieczką od skomplikowanego świata, oazą spokoju, tym razem stanie się koszmarem, ale także i kolejną cegiełką, która buduje osobowość Daniela. Miejsce celi zajęła druga płaszczyzna, czyli sny Daniela, w których oczywiście pojawia się Kerwin – przypominają mi one wybitne zabiegi z szóstego sezonu Rodziny Soprano, ale to nie świadczy o braku oryginalności, a o umiejętnym zastosowaniu elementów, które powodują, że historię Daniela Holdena chłonie się jak gąbka wodę.
[video-browser playlist="629335" suggest=""]
Zresztą w drugim sezonie historia ta nadal toczy się swoim powolnym tempem. Pierwsza seria ukazywała zaledwie tydzień z życia Daniela tuż po wyjściu z więzienia, za to premierowa odsłona drugiego sezonu również zamyka się w mniej niż dwudziestu czterech godzinach. Z jednej strony takie tempo akcji jest jak najbardziej przeze mnie chwalone – chyba nie ma aktualnie w telewizji serialu, który z takim spokojem i oddaniem prowadziłby narrację, skupiając się nie tylko na dialogach, ale i na małych gestach, mrugnięciach, uśmiechach oraz widokach. A nie dość, że fabuła jest prowadzona powoli, to prowadzona jest bez żadnych punktów oparcia dla widza – zagadka morderstwa dziewczyny jest nierozwiązana, dopiero dowiadujemy się, jakie wydarzenia w więzieniu ukształtowały Daniela, a jakiekolwiek relacje między bohaterami opierają się na wyrażeniach "nie wiem", "może", "tak jakby", nie prowadząc zupełnie do niczego. Wybitnym fragmentem jest scena pomiędzy Amanthą a Teddym, która ogranicza się do trzech kwestii: "Co?", "Ty mi powiedz" i "Nic" – uboga i wymowna zarazem, stanowi preludium do chyba jeszcze lepszej sceny, być może najlepszej w serialu… Ale to już widzieliście albo zobaczycie sami.
Na razie jedyny minus drugiego sezonu to dysonans pomiędzy obyczajowym, metafizycznym wątkiem a tym kryminalnym, który nadal prowadzony jest praktycznie bez żadnych poszlak. Mimo tego, że widz zna pewne fakty, nie można ich nijak połączyć – jest to naturalnie umyślny zabieg twórców, ale dłuższe wypuszczanie widza w pole może być męczące, więc jest to dość niebezpieczne zagranie. Aczkolwiek, zaznaczam to już w recenzji pierwszego w tym sezonie odcinka, mam nadzieję, że nie dowiemy się ani teraz, ani kiedykolwiek, czy Daniel naprawdę jest winny morderstwa dziewczyny. Jestem pewien, że stanie się inaczej, ale czuję, że twórcy stawiają nie na odkrycie prawdy, a na odkrycie bohatera.
Drugi sezon Rectify już wystartował i jest to moim zdaniem pozycja obowiązkowa dla każdego. Jeśli jednak nie rozpocząłeś jeszcze przygody z serialem Sundance Channel, to warto jak najszybciej nadrobić pierwsze sześć odcinków. Naprawdę warto.