Tym razem kierujemy poczynaniami Silasa Greavesa - zatwardziałego rewolwerowca, który poszukuje swoich oprawców z przeszłości. Silas to człowiek prawie żywcem wyjęty z westernów z Clintem Eastwoodem. Zawsze znajduje się w samym środku akcji, która prezentuje nam sztandarowe elementy westernu (brakuje chyba tylko motywu z dyliżansem). Dodatkowo miał do czynienia z wielkimi sławami Dzikiego Zachodu - Jesse Jamesem, Billym the Kidem czy braćmi Daltonami. By się panem Silasem pobawić, mamy do wyboru trzy tryby gry -  opowieści, akcji (czysty punktowany arcade) oraz pojedynków.

W pierwszym trybie twórcy przygotowali dla nas nietypowy sposób opowiadania historii, którego raczej nie znajdziemy w innych tytułach. Zaczynamy zabawę w saloonie, gdzie grupka stałych bywalców stawia napoje wyskokowe doświadczonemu przez życie Silasowi. Zaczyna on opowiadać o swoich przygodach i w tym momencie my wkraczamy do zabawy. Uczestniczymy w dość wesołej i oczywiście ubarwionej opowiastce starego rewolwerowca, która nasycona jest fantastycznym westernowym klimatem i, co rozumie się samo przez się, dynamiczną akcją. Nietypowość związana jest z formą opowiadania, bowiem gdy Silas coś mówi, zdarza mu się pomylić, a kiedy zauważa swój błąd i prostuje historyjkę, ta ulega zmianie na naszych oczach. Czasem ktoś dorzuca od siebie kilka groszy, twierdząc, że coś wyglądało inaczej. Wówczas, kiedy jesteśmy na końcu danej misji, człek wtrąca swoją wersję - akcja cofa się i gramy jeszcze raz, ale tym razem z innym spojrzeniem na sytuację. Najlepszym przykładem jest atak na bank opanowany przez Daltonów, gdzie mamy trzy kompletnie różne podejścia, bo każdy znał inną wersję wydarzeń. Taka koncepcja jest po prostu fantastyczna. Wprowadza wiele urozmaicenia w rozgrywkę i czasem nawet zaskakuje, gdy okazuje się, że rzekomo prawidłowa droga jest jedynie wytworem wyobraźni rewolwerowca, i chwilę później przychodzi nam się cofnąć spory kawałek do tyłu. Zapewne zakrapianie opowiastki alkoholem powoduje, że Silas popuszcza czasem wodze fantazji, zapewniając nam moc atrakcji.

Nie zapomniano także o sporej dawce humoru, który wznosi się na wyżyny podczas przedstawiania bossów, z którymi toczyć będziemy pojedynki. Nie raz można się porządnie uśmiać. Przeważnie, gdy kończę grę na jednym poziomie trudności, z reguły nie mam chęci od razu próbować sił na kolejnym. Tutaj pierwszy raz od dawna od razu wybrałem odblokowany poziom i ponownie wkroczyłem w sam środek przygody Silasa Greavesa. Pod tym względem jest to kawał fantastycznej zabawy, do której chce się wracać.

Wiadomo, że każda historyjka musi zostać ubrana w odpowiednie szaty. Pod tym względem twórcy spisali się znakomicie. Warstwa wizualna gry jest przepiękna, a czasem widoki zapierają dech w piersi. Krajobrazy naszej przygody są różnorodne, aż momentami warto zatrzymać się i podziwiać ich dopracowanie. Wizualnie gra jest utrzymana w stylu komiksowym (przypominającym trochę "The Walking Dead"), którego koncept od razu skojarzył mi się z grafikami "Mrocznej Wieży" Stephena Kinga. W tym aspekcie gra prezentuje nam bardzo pomysłową i klimatyczną mieszankę. 


[image-browser playlist="590806" suggest=""]©2013 Techland

Sama rozgrywka to my kontra gromada zakapiorów. Mamy do wyboru arsenał broni, którym musi powybijać przeciwników - różnego rodzaju rewolwery, strzelby, karabin czy dynamit. Za odpowiednie zabicie przeciwnika można zebrać dodatkowe osiągnięcia - strzał między oczy czy przebijanie osłon wrogów to chyba moja ulubiona część zabawy (poza rzucaniem w tłum lasek dynamitu...).  Kolejni pokonani wrogowie nabijają nam poziom koncentracji, który po włączeniu zwalnia tempo akcji i podświetla na czerwono kandydatów na kulkę. Świetna opcja, która pomaga w rozwiązaniu problemu przewagi liczebnej. Call of Juarez: Gunslinger to strzelanka w dobrym stylu, w którym nie musimy martwić się o skradanie czy jakieś niepotrzebne udziwnienia.

Wraz z przechodzeniem kolejnych etapów nasz bohater zdobywa punkty umiejętności, które możemy przeznaczyć na jego rozwój. Są trzy opcje do wyboru, które tak naprawdę zależą od tego, jaka broń komu pasuje. Możemy więc wybrać zadymę z dwoma pistoletami, walkę na krótki dystans (strzelba, obrzyn) oraz tryb snajperski (karabin, sześciostrzałowiec). Każda z opcji oferuje szereg różnych zdolności, ułatwiających rozgrywkę. Najlepsze jest to, że gdy skończymy tryb opowieści na jednym poziomie trudności i chcemy zacząć na wyższym, nasz bohater pozostanie na tym etapie rozwoju, na którym skończyliśmy zabawę. Dzięki temu możemy go dalej doskonalić. Istotne wydaje się także mieszanie umiejętności - jest to prawdopodobnie najbardziej efektywne rozwiązanie.

Najbardziej niedopracowanym elementem Call of Juarez: Gunslinger jest motyw, gdy zostajemy trafieni. Przypuszczam, że w tym momencie twórcy chcieli, abyśmy poczuli zagrożenie, ale chyba nie do końca im to wyszło. Za każdym razem, gdy oberwiemy, na ekranie pojawiają się kolejne dziury po kulach, a do chwili, w której kompletnie nic nie widzimy. Często kończy się to ucieczką na oślep i rzucaniem soczystymi wyzwiskami. Co prawda pozwala nam się to wczuć w klimat, bo przecież wymyślamy od najgorszych naszych nieprzyjaciół, ale raczej nie to było zamysłem twórców.

Poza tym, jak wspomniałem, mamy jeszcze dwa tryby zabawy. Tryb akcji to po prostu czysta zabawa na przygotowanych lokacjach. W określonym czasie (im szybciej, tym więcej punktów) musimy zabić wszystkich i to jeszcze najlepiej z użyciem kombinacji (im więcej przeciwników w jednej serii, tym lepiej). Na odstresowanie się, kiedy mamy tylko parę minut wolnego czasu będzie jak znalazł. Tryb pojedynków wywołuje natomiast mieszane odczucia, gdyż nie jest on już tak miodny. Gdy mierzymy się z innym rewolwerowcem, aby go ubić, musimy pilnować dwóch rzeczy: skupienia i manewrowania ręką nad kaburą z pistoletem. Po czasie da się to opanować, ale przesadne skomplikowanie pojedynków wpływa negatywnie na ich rozrywkowość. Czasem działa po prostu na nerwy, gdy mierzymy się z naprawdę szybkim przeciwnikiem.

Call of Juarez: Gunslinger to gra niezwykle udana. Klimat, emocje i świetna zabawa, niekoniecznie tylko dla wielbicieli Dzikiego Zachodu. Produkcja, do której często będzie się chciało wracać.

+ gra aktorów w dubbingu
+ klimat
+ stosunek jakości do ceny
+ forma trybu opowieści
+ prosta i nieprzekombinowana akcja
+ grafika
+ muzyka
- tryb pojedynków
- brak widoczności, gdy zostajemy trafieni

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj