Rezydenci powracają z 2. sezonem. Pierwszy odcinek jest subtelnym wprowadzeniem do nowej akcji i jednocześnie przypomina, dlaczego serial oglądało się nam tak dobrze.
The Resident, serial medyczny stacji FOX, wyróżnił się na tle innych produkcji z zeszłorocznej ramówki już na samym początku – pokazywał bowiem bezlitosną rzeczywistość szpitalną, poruszając tematy kontrowersyjne, a czasem i przerażające. Teraz przed nami zupełnie nowe odcinki 2. sezonu – pierwszy epizod umiejętnie wprowadza nas w wir akcji i jednocześnie ponownie podkreśla wszystkie najmocniejsze strony głośnej produkcji. Twórcy uraczyli nas krótkim przypomnieniem tego, co działo się w poprzednim sezonie, jednak tak naprawdę nie ma to większego znaczenia, ponieważ wydarzenia tu zaprezentowane są zupełnie nowe i można je oglądać niezależnie. Nowa akcja rusza do przodu bardzo szybko i bardzo wyraziście - nie potrzeba żadnych przypominajek, by zorientować się, kto tu gra w jaką grę, bo działania postaci mówią same za siebie.
Jak na medyczny procedural przystało, w nowym sezonie mamy zupełnie nowych pacjentów – tym razem twórcy wybrali bardzo mocny i emocjonalny temat na rozpoczęcie nowej serii i nie da się nie zauważyć, że była to dobra decyzja. W epizodzie obserwujemy bowiem przypadek wcześniaków, które walczą o życie – maleńkie dzieci pod ciężarem aparatury to obrazek dość przejmujący, tym bardziej, że ich sytuacja wcale nie jest kolorowa. Takiego przypadku medycznego nie mieliśmy do tej pory okazji obserwować, w związku z czym tym bardziej widzę, że decyzja o pokazaniu takiego tematu była świadoma i dobrze przemyślana – od pierwszego odcinka rzeczywiście trudno się oderwać, ponieważ tutaj każda sekunda jest tak naprawdę wypełniona napięciem do granic możliwości.
Wiele seriali nie potrafi znaleźć zdrowej równowagi między elementami napięcia i proponuje nam efekt skrajnie przesadzony – tutaj jednak nic takiego nie ma miejsca, nawet mimo tego, że twórcy rzeczywiście pogrywają sobie z widzem, wystawiając jego nerwy na próbę. Przypadek wcześniaków nie jest jedynym wątkiem, na którym położono ciężar fabularny – drugim, równie ważnym, jest szalejąca za oknem burza, która odcina szpital od prądu. Scenariusz, zdawałoby się banalny, ale na pewno nie niemożliwy – przyznam, że do tej pory nigdy nie zastanawiałam się nad konsekwencjami takiego zdarzenia, w związku z czym na tę podbramkową sytuację patrzyłam z szeroko otwartymi oczami. Rezydenci doskonale potrafią przykuć uwagę, a kolejne zwroty fabularne okazują się tylko lepsze od poprzednich. Pierwszy sezon postawił poprzeczkę satysfakcjonująco wysoko i już po pierwszym epizodzie czuć, że drugi też pójdzie w jego ślady.
Ważne dla mnie jest również to, że serial nie skupia się na tym, co mieliśmy okazję oglądać do tej pory – a to często można zaobserwować w przypadku pierwszych odcinków nowych sezonów, zupełnie tak, jakby twórcy zakładali, że widz zapomniał co w ogóle ogląda. W tym epizodzie nie ma miejsca na tłumaczenie kto jest kim, czy kto ma jakie światopoglądy – owszem, znalazło się kilka krótkich wstawek na temat oskarżonej Lane Hunter czy też pojedynczych ujęć na snującego kolejne intrygi Bella, jednak nie jest to coś, co warunkowałoby przebieg całej akcji. Ta bowiem rusza do przodu z kopyta i błyskawicznie wciąga widza w nowe wydarzenia. Wypada to bardzo dobrze – jest dynamicznie, emocjonalnie, a nawet wzruszająco, a gdy lekarze z biegu zaczynają operację na pełnym ludzi korytarzu, poczułam, że to rzeczywiście wrócili starzy dobrzy Rezydenci. Pierwszy odcinek drugiego sezonu funduje dużo napięć i emocji, które trzymały mnie w pełnej uwadze aż do samego końca.
Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, byłyby to efekty specjalne, jakie wykorzystano do stworzenia maleńkich wcześniaków – dzieci wyglądają nienaturalnie i czasem ich komputerowość aż bije po oczach. Jak na złość w ich przypadku twórcy często stawiali na duże zbliżenie kamery – prawdopodobnie po to, by pokazać oszałamiającą skalę operacji na tak maleńkim sercu, czy też to, jak przywraca się krążenie, gdy nawet maska tlenowa jest większa od całego dziecka. Rozumiem ideę, jednak sama realizacja pozostawia co nieco do życzenia – można to było wykonać lepiej.
Ponadto, rozczarowuje mnie wątek, który zapowiadał się naprawdę dobrze. Gdy okazało się, że odcięcie prądu jest wynikiem ataku hakerskiego, spodziewałam się ogromnych problemów i postawienia wszystkich bohaterów pod ścianą. Tymczasem okazuje się, że główna winna jak gdyby nigdy nic z płaczem przyznaje się do błędu i wszystko wraca do normy w mgnieniu oka. Trochę szkoda, że zamknięto ten wątek tak szybko i tak banalnie – czuć było w nim duży potencjał, być może nawet na aferę, która zostanie przeciągnięta przez kolejne odcinki. Zamknięcie niestety mnie satysfakcjonuje.
Drugi sezon serialu The Resident rozpoczyna się mocnym, emocjonalnym odcinkiem, który pozwala na przypomnienie sobie, dlaczego produkcja cieszy się tak dużym zainteresowaniem. Epizod numer jeden trzyma w napięciu, podejmuje tematykę ogromnej odpowiedzialności, ponownie zbliża nas do bohaterów po przerwie i jednocześnie buduje fundamenty pod to, co wydarzy się dalej. Choć zapowiadano nadejście nowych postaci, na tę chwilę wszystko jest po staremu – to, co nowe, poznamy widocznie w kolejnych epizodach. Już teraz widać wyraźnie, że powrócimy do wątków takich jak biurokracja, pieniądze i korupcja, więc można spodziewać się kolejnych kontrowersji. Na razie jednak głównym celem było to, by ponownie wczuć się w rytm tej dynamicznej medycznej opowieści. I ja się wczułam – 7/10. Powrót uznaję za udany i czekam na to, co będzie dalej.