Początkowa scena, gdy policja dzwoni do Andrzeja w sprawie Małgorzaty, zaskakuje. Kobieta swój akt wandalizmu traktuje jako część terapii, która ma pozwolić wyzwolić kłębiące się w jej sercu emocje. Od początku można założyć, że nie mówi ona całej prawdy, jakby chciała usprawiedliwić sposób wyżycia się, który nie ma nic wspólnego z procesem leczenia.
Po dość emocjonalnym i niesamowitym poprzednim odcinku z Małgorzatą spodziewałem się zupełnie innego kierunku. Nie rozumiem, skąd nagle w tym wszystkim pojawiła się sytuacja z mężem. Wygląda to na wciśnięte na siłę, bez wyraźnego przygotowania. Potrafię zrozumieć gniew Małgorzaty, która w pewien abstrakcyjny sposób może tak potraktować inicjatywę męża. Wiemy, że nie potrafi wyrażać swoich emocji i nie opowiedziała Krzyśkowi o problemach z dzieciństwa. Gdyby to zrobiła, wiedziałaby, że jest on po jej stronie i problemu by nie było.
Nie przekonuje mnie chęć rezygnacji z terapii u Andrzeja Wolskiego. Czy naprawdę scenarzyści chcą nam wmówić, że poprzedni, przełomowy dzień Małgorzaty, gdy stawiła czoło lękowi, wywołał u niej taką reakcję? Mało to wiarygodne, wręcz irracjonalne. Nie pasuje mi to do postaci, którą prezentowano nam przez cały 3. sezon. Do tego najnowszy odcinek jest jakiś taki... mało emocjonalny. Popławska nadal świetnie się prezentuje, ale przez brak skrajności zachowań i skierowanie ich na zupełnie inne tory wszystko wydaje się "normalne", podczas gdy wiele wcześniejszych odcinków było opowieściami wyjątkowymi.
W przedostatnim spotkaniu z Małgorzata dostajemy prawdopodobnie najsłabszy odcinek tej terapii, który nie porywa jak poprzednie.