Nowy sezon serialu animowanego Rick i Morty jest naprawdę dziwny. Niby na ekranie cały czas coś się dzieje, jesteśmy świadkami wielu kuriozalnych przygód, chaosu i akcji, a jednocześnie ma się wrażenie, jakby nie działo się absolutnie nic, bo o wszystkich tych wydarzeniach zapomina się po paru godzinach. Odcinki 5 i 6 nie są tu wyjątkiem, choć nadal da się dostrzec w nich przebłyski dobrego humoru.
Amortycan Grickfitti to kolejny epizod, którego strukturę podzielono na dwa zupełnie osobne wątki. W jednym z nich śledzimy, jak Morty i Summer starają się zaimponować nowemu, szkolnemu koledze i w tym celu „pożyczają” pojazd swojego dziadka, co oczywiście szybko się komplikuje i bohaterowie znajdują się w groźnym położeniu. Druga z historii to pozornie wspólna przygoda Ricka i… Jerry’ego, który przez ułamek sekundy pokazuje nawet odrobinę charakteru. Oczywiście geniusz o zamiłowaniu do wyskokowych trunków raczej z własnej woli nigdzie by się z Jerrym nie wybrał. Kierują nim zupełnie inne pobudki, a istotną rolę odgrywa dług zaciągnięty u piekielnej, lubującej się w cierpieniu rasy – to parodia Cenobitów znanych z serii horrorów Hellraiser. Właśnie z nimi wiążą się najzabawniejsze elementy tego odcinka, bo ich wygląd, imiona i przede wszystkim sposób, w jaki radzi sobie z nimi Sanchez jest naprawdę… interesujący! Gdzieś między wierszami po raz kolejny podkreślono, jak dysfunkcyjną rodziną są Smithowie, bo spięcia w tym odcinku występują tutaj dosłownie między wszystkimi członkami tej niecodziennej familii.
Kolejny odcinek, Rick & Morty's Thanksploitation Spectacular, to już prezentacja napięć na linii prezydent Stanów Zjednoczonych – Rick Sanchez. Tym razem konflikt obu mężczyzn, z których żaden nie jest skory do przeprosin i zawieszenia broni, doprowadza do wybuchu wojny z… indykami biorącymi odwet za lata Świąt Dziękczynienia, zmieniającymi się w superżołnierzy i starającymi się przejąć władzę nad światem. Jest to tak absurdalne, jak brzmi, ale też po prostu bawi. Sporo tutaj humoru i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Moim zdaniem jest to jeden z najlepszych odcinków aktualnego sezonu, choć umówmy się – ta poprzeczka nie jest zawieszona zbyt wysoko.
Największym problemem piątej serii jest fakt, że wszystko to już było. Oczywiście pomysły na odcinki są na pozór nowe, ale opierają się na prostym i ogrywanym od kilku lat schemacie. Ma się wrażenie oglądania komediowego procedurala z kompletnie niepowiązanymi ze sobą historiami, w które można wskoczyć w dowolnym momencie. Nadal może to rozbawić i jest taką niezobowiązującą rozgrywką, ale sprawia wrażenie, jakby twórcom brakowało większego pomysłu na całość i dalsze losy bohaterów. Ci od lat tkwią w jakimś przedziwnym limbo, bo czas się ich zupełnie nie ima, a Morty jest 14-latkiem od 2013 roku. Czy jednak za taką decyzją musi iść całkowite zrezygnowanie z rozwoju postaci?
Trudno też ekscytować się kolejnymi pomysłami scenarzystów, bo choć często są one dość kreatywne, to wszystkie kończą się tak samo. Genialny Rick Sanchez cało wychodzi z każdej opresji, nawet jeśli sytuacja wydaje się kompletnie beznadziejna. To chyba najwyższy czas na wyjście poza ten schemat i zaoferowanie czegoś innego, zanim serial stanie się po prostu nudny.