"Historia, która zaczęła się od oszustwa, jakimś cudem przerodziła się w opowieść o odkupieniu, odrodzeniu i miłości" – to górnolotne stwierdzenie, które pada w filmie, jest paradoksalnie najlepszym opisem tej raczej mało wysmakowanej komedii. Produkcja od początku do końca nie zapomina o tym, czym jest. A jest wulgarnym, rubasznym projektem. Dziwne, że została stworzona przez Petera Farrelly'ego – twórcę dwukrotnie nagrodzonego Oscarem za film Green Book. Nowy tytuł od Amazon Prime Video jest kolejnym przykładem tego, że kłamstwo ma krótkie nogi, a w tym wypadku również i nasterydowane ciało Johna Ceny. Film napisany przez Jeffreya Bushella, Briana Jarvisa oraz Jamesa Lee Freemana to historia o oszustwie, które prowadzi niemal do rozpadu rodzinnych więzi. Kto z nas nie miał wymyślonego przyjaciela w dzieciństwie? Opowieść jest niezwykle prosta, a chwilami nawet prostacka, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę poczucie humoru. Nie szukajcie tu wysmakowanych żartów, które odnosiłyby się w inteligentny sposób do otaczającej nas rzeczywistości, moralności lub czegokolwiek podobnego. Możecie się natomiast przygotować na dwugodzinny festiwal niemalże nieustannych dowcipów o ludzkich narządach płciowych, sterydach, alkoholizmie i podobnych przykładach "wysokiej kultury". To jednocześnie bardzo samoświadoma produkcja, która nie udaje czegoś ambitniejszego. Tym bardziej cieszy mnie, że scenarzyści zadbali o to, aby Ricky Stanicky opowiadał jakąś historię i przekazywał pewien morał. Ten morał jest prosty jak budowa cepa i znany każdemu dziecku: kłamstwo ma krótkie nogi. Warto docenić starania twórców, by postacie przechodziły jakąś drogę na przestrzeni filmu. Nie jest tego zbyt wiele, ale należy o tym wspomnieć. W połowie miałem też obawy, że historia może lada moment zamienić się w błahego akcyjniaka z powodu obecności Johna Ceny. Pod koniec kręciłem już nosem, że ten wątek nie został rozwiązany, a jedynie zapowiedziany. Na szczęście znalazło się miejsce na zabawną konkluzję, która zaskakiwała w przyjemny sposób. Ricky Stanicky przypomina w wielu miejscach komedie pokroju Kac Vegas, ale brakuje tej produkcji charyzmatycznych i różniących się od siebie postaci, które potrafiłyby sprzedać nawet najprostsze, najbardziej suche lub najtańsze żarty scenariusza. Gwiazdą, która niejako ciągnie ten film, jest oczywiście John Cena. Aktor kolejny raz udowadnia, że ma nieskończone pokłady charyzmy i komediowej prezencji. Jest on w stanie sprzedać każdy żart, nawet najbardziej obrzydliwy – kto widział scenę z psami, ten wie, o czym mówię. To również jego postać jest najciekawsza, bo przechodzi drogę od zera do bohatera. Wątki poruszane przy samym Rickym są trudne (np. ten dotyczący alkoholizmu), a Cenie udaje się je sprzedać w wiarygodny sposób, który jest jednocześnie przepełniony humorem. Jedyny zarzut, który mógłbym wystosować w jego kierunku, to podobieństwo do roli Peacemakera z serialu o tym samym tytule. To podobne pod paroma względami postacie. Ukształtowało ich dzieciństwo i niełatwe życie. Niestety dobrych słów nie mogę powiedzieć o kreacji Zaca Efrona. Aktor, który jest niewątpliwie utalentowany (udowodnił to w Braciach ze stali), przez produkcję Ricky Stanicky przejechał na autopilocie i nie wykazał się niczym ciekawym. Scenariusz tu nie pomógł, a pozbawiony charyzmy i starań występ tylko pogorszył efekt. Reszta obsady się nie wyróżnia. Bardzo sympatycznie wypadł Jermaine Fowler, bo jego postać jest niejako sercem tego filmu i głosem rozsądku dla pozostałych. Choć rola jest za mała, żeby wpływała w istotny sposób na przebieg fabuły. Zabawny był też występ Williama H. Macy'ego, który wcielał się w szefa chłopaków. A pozostałe role? Do zapomnienia. A co z reżyserią? Mam wrażenie, że Peter Farrelly przeszedł tu drogę odwrotną od tej Todda Philipsa, który zaczął od serii Kac Vegas, by później dostać mnóstwo nominacji za Jokera. A Peter Farrelly otrzymał Oscara za Green Book, żeby z jakiegoś powodu zasiąść na stołku reżyserskim przy produkcji Ricky Stanicky. To dziwna decyzja, ale na pewno ubogacająca jego portfolio. Niestety po oscarowym reżyserze można było spodziewać się więcej. Z drugiej strony film jest z zamysłu bardzo prosty i nie było tu możliwości eksperymentowania. Pod względem audiowizualnym to produkcja jakich wiele, co nie powinno stanowić wielkiego zaskoczenia.
fot. Amazon Prime Video
To komedia, która nie trafi do każdego. Ricky Stanicky podąża śladem wytyczonym przez produkcje, które powstawały w latach, gdy wrażliwość społeczna była zupełnie inna niż teraz. Film na pewno wywoła oburzenie niektórymi scenami, żartami i bezpośredniością. Tak jak Tylko nie ty jest powrotem do komedii romantycznych z początku wieku, tak Ricky Stanicky składa swoisty hołd niewysmakowanym komediom z podobnego okresu. To produkcja, którą każdy odbierze inaczej – zarówno pod względem humoru, jak i okoliczności. Oglądałem ją sam – parę razy się uśmiechnąłem i kilka razy parsknąłem. Odbiór byłby pewnie lepszy, gdybym na seans zaprosił znajomych. Do tego projektu trzeba podejść z dużą moralną rezerwą i świadomością, że film nie byłby doceniony przez Akademię. Warto obejrzeć film do końca, bo pokazuje proces, jaki John Cena przeszedł przy wcielaniu się w postać. Aktor wziął tę rolę bardzo "na poważnie". Pod koniec produkcji można obejrzeć krótkie filmiki, które opublikowane zostały na oficjalnym profilu Ricky'ego. To urocze zwieńczenie tej produkcji.    
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj