Riverdale to wciąż bardzo ładny serial. Ujęcia są zawsze pomysłowe i nieszablonowe. Twórcy doskonale grają światłem i w umiejętny sposób aranżują mroczne sceny. Potrafią bawić się kolorystyką. Bardzo dobrze dobierają kostiumy i scenografię. Wszystko tu jest dopieszczone do granic możliwości i gdyby nie durnowaty scenariusz, Riverdale mógłby być smakowitym kąskiem dla każdego fana popkultury. Niezależnie, czy jesteśmy w domu Lodge’ów, gdzie wystawne, ale mroczne wnętrze oświetlone jest jedynie światłem bijącym zza okna, czy przenosimy się do obskurnego blokowiska, w którym Serpents rozkręcają bijatykę, zawsze możemy liczyć na miłe dla oka wizualia. Wystarczy przypomnieć sobie momenty takie jak przesłuchanie Cheryl i Betty na Farmie, podczas których za pomocą kolorystyki twórcom udało się wygenerować naprawdę klimatyczną i niepokojącą estetykę. Czar pryska, gdy włączamy audio i zaczynamy śledzić fabułę. Niestety scenarzyści nie dorastają do pięt realizatorom, przez co mamy do czynienia z kolejnym bardzo słabym odcinkiem. W siedemnastym epizodzie toczy się równolegle kilka wątków. U Lodge’ów jest obyczajowo – wszakże rozpad rodziny to wielki dramat. U Jugheada sensacyjnie – jego akcja przeciwko gargulcom to kino sensacyjne pełną gębą. Mrok i niepokój wprowadzają do serialu wydarzenia związane z Farmą, gdzie Betty i Cheryl odkrywają kolejne sekrety. Oprócz tego swoje pięć minut dostają również FP, matka Jugheada, Archie i jego koledzy z paki oraz wszechobecny Król Gargulców. Twórcy postanowili przyśpieszyć bieg wydarzeń do granic możliwości. Niestety nagromadzenie wątków nie jest tożsame z uatrakcyjnieniem fabuły. Ilość nie przekłada się na jakość, wynikiem czego podczas seansu siedemnastej odsłony towarzyszy nam głównie znużenie. Dzieje się tak, ponieważ w każdej z opowieści dominuje powtarzalność i pewnego rodzaju niefrasobliwość w konstruowaniu fabuły. Po raz kolejny twórcy nie zawieszają sobie wysoko poprzeczki i idą po linii najmniejszego oporu. Jeśli coś można napisać na kilka sposobów, scenarzyści wybierają zawsze to najprostsze, momentami wręcz dziecinne rozwiązanie. Doskonałym przykładem jest tutaj toczące się od jakiegoś czasu dochodzenie Jugheada, próbującego wyeliminować przestępcze zapędy swojej matki z Riverdale. Wątek kończy się widowiskową bijatyką, która mimo że nieźle nakręcona, jest raczej mizerną konkluzją tego etapu historii. Rywalizacja pomiędzy matką i synem to interesujący temat. Szkoda, że twórcy tak płytko wchodzą w relację pomiędzy tą dwójką. Gdyby poświęcić chociaż kilka minut na odcinek, w celu pokazania ich więzi, być może widzowie mocniej zaangażowaliby się w ten wątek. A tak, mamy klasyczną konfrontację dobra i zła, która wywołuje jedynie nudę, bo przecież widzieliśmy to już niejednokrotnie. Trochę lepiej wypada historia Farmy. Na pierwszym planie pojawia się tutaj Edgar i jego wielka tajemnica. Trudno oprzeć się enigmatycznej zagadce tego odcinka. Kto kryje się w piwnicy guru sekty? Jakich sztuczek używa mentor, aby ożywiać zmarłych? Na wyjawienie sekretu będziemy musieli jeszcze poczekać. Z jednej strony "strach się bać", co tym razem scenarzyści wymyślą, ale z drugiej to dobrze, że w serialu pojawia się wreszcie intrygująca tajemnica. Nieco szwankuje nowy antagonista. Edgar ma tyle charyzmy co uroku osobistego, ale jego postać jest ściśle związana z zagadką Farmy, więc można przypuszczać, że gdy wreszcie dowiemy się więcej o tym miejscu, postać Edgara także zyska nieco kolorytu. U Lodge’ów również jest "średnio na jeża". Trzeba docenić usilne starania twórców, aby zaangażować emocjonalnie widzów. Rozpadająca się rodzina to ciężki temat, a tutaj mamy do czynienia z familią złączoną szczególnie patologicznymi więzami. Rozpaczająca Veronica nie chwyta jednak za serce, ponieważ już dawno przestaliśmy sympatyzować z tą postacią. Twórcy poczynają sobie z bohaterami według własnego widzimisię. Traktują je jak tekturowe zabawki lub plastelinę, z której można za każdym razem stworzyć coś innego. Teraz, gdy pojawia się temat mający działać na płaszczyźnie emocji, nasze uczucia pozostają niewzruszone, ponieważ poszczególne postacie nie są nam wystarczająco bliskie. Veronica jako protagonistka stała się niewiarygodna i płytka, co sprawia, że jej łzy nie wywołują pożądanego efektu. Smutna historia Lodge’ów zamiast wzruszać nudzi, a nagła przemiana Hirama w grzecznego chłopca tylko pogarsza sprawę. Prawie każdy z wyżej wymienionych wątków ma pewien potencjał. Sekta z niepokojącymi planami, wyrodna matka walcząca ze swoim pierworodnym i dramat rodzinny to motywy idealnie pasujące do serialowych fabuł. Niestety scenarzyści ani myślą zaangażować się w historię i serwują nam opowieść rozmieniającą potencjał na drobne.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj