Scenarzyści Riverdale – ci to mają dobrze. Nie dość że dostają całkowicie wolną rękę przy budowania świata serialu, to jeszcze ich najbardziej wydumane i nierealne fantazje są pieczołowicie realizowane.
Wynikiem tego najnowszy epizod
Riverdale to przerysowany i odrzeczywistniony twór , który ochoczo korzysta z wielu dobrodziejstw popkultury. Większość rzeczy jednak nijak nie pasuje do siebie, ale twórcy skwapliwe realizują wszystkie wymyślone dyrdymały. Nie byłoby to takie złe, gdyby całość nie udawała tak poważnej, chwilami monumentalnej psychodramy. Twórcy nie mrugają już do nas okiem, nie próbują bawić się schematami oraz kliszami istniejącymi w kinie i telewizji. Wrzucają do wielkiego worka kilka całkowicie różnych od siebie motywów, a następnie mocno nim potrząsają. W ten sposób powstaje miszmasz, taki jak ten w najnowszym odcinku. Logiki w tym nie ma żadnej, ale czy przynajmniej jest dobra zabawa?
Po wydarzeniach z poprzedniego odcinka Riverdale stało się zamkniętą enklawą poddaną kwarantannie. Jak na miasto policyjne przystało, w nocy po ulicach hasają nastoletnie złodziejki w maskach kotów, a podziemną knajpę prowadzi nie w ciemię bita licealistka. Jej imprezownia La Bonne to miejsce żywcem wyjęte z lat 30., zwłaszcza że z niewiadomych przyczyn wszyscy zachowują się i wyglądają tak, jakby żyli w czasach prohibicji. Aby tego było mało, Veronica (bo o niej mowa) konkuruje z gangiem zakapiorów pod przywództwem… swojego ojca. Tatuś pomiędzy wyznaniami miłości, bezceremonialnie zbiera haracz od córeczki, bombardując przy okazji jej biznes.
To jednak nie koniec „atrakcji”. Otóż Archie Andrew przeżywa bliskie spotkanie z niedźwiedziem, a następnie wybiera się w podróż w głąb samego siebie. Ta koszmarna wyprawa konfrontuje go ze wszystkimi wewnętrznymi demonami. Okazuje się, że młodzian ma ich całkiem sporo. Na koniec dostajemy jeszcze „mrożący krew w żyłach” cliffhanger, podczas którego opowieść sugeruje nam, że Archie nie żyje. Nie zapominajmy również o Królu Gargulców, bo to przecież on rozdaje karty w całym tym bałaganie. Tym razem to Betty Cooper toczy najbardziej zaciekłą walkę z potworem. Jej wynikiem jest śmierć kilku sióstr zakonnych oraz zaginięcie uratowanych wcześniej nastolatków.
Jak widać, w najnowszym odcinku dzieje się naprawdę wiele. Twórcy ponownie beztrosko skaczą po konwencjach i gatunkach.
Riverdale już dawno przestał przejmować się zasadami obowiązującymi w danych formach serialowo-filmowych. Ten trend jest oczywiście chwalebny, szkoda tylko że w przypadku
Riverdale nie działa on jak należy. Zamiast bawić się absurdami, które pojawiają się tutaj co chwilę, twórcy z niewiadomych przyczyn traktują to wszystko bardzo poważnie. Snując opowieść o „przerażającym” Królu Gargulców, wyraźnie chcą odżegnać się od lekkiego tonu. Ma być mrocznie, ponuro i brutalnie. Niestety połączenie tych cech z trywialnym scenariuszem daje efekt wręcz odwrotny. Całość jest przerysowana, pretensjonalna i niezamierzenie śmieszna.
Jak inaczej odebrać wątek Sheryl i Toni, które niczym żywce wyjęte z komiksów DC superzłodziejki, hasają sobie po mieście objętym kwarantanną? Wojna pomiędzy Veronicą i Hiramem również pozbawiona jest większej logiki. Stawiając na konflikt ojca i córki, twórcy strzelają sobie w kolano. Nikt nie spodziewa się przecież tutaj bezkompromisowych rozstrzygnięć. Historia handlujących narkotykami członków gangu Jugheada także nie trzyma się kupy. Nastolatkowie rozdający karty w całym mieście zaczynają już śmieszyć. Dzieciaki bawią się w wielką politykę, a tak naprawdę ich pomysły są żywcem wyjęte z tanich filmów sensacyjnych.
Wisienką na torcie omawianego odcinka są oczywiście mary Archiego. Tego typu motywy to zawsze dobra okazja do zanurkowania we wnętrze bohatera, aby trochę go rozwinąć. Tutaj jednak mamy sceny nastawione na szokowanie i budzenie niepokoju. Poza tym klisze – wszędzie klisze. Zabicie samego siebie, konfrontacja z mrocznymi wydarzeniami z przeszłości, demoniczny przyjaciele… Twórcy zmitrężyli okazję, aby wprowadzić do serialu nieco psychodelii i niekonwencjonalnej formy. Najgorzej wypada jednak cliffhanger z końcówki. Czy scenarzyści rzeczywiście chcą nam wmówić, że główny bohater serialu odszedł do krainy wiecznych łowów?
Czy w omawianym odcinku jest jakieś światełko w tunelu? Nie bardzo. Najmocniej zawodzi wątek przewodni, czyli przerażająca historia Króla Gargulców. Twórcy w znamiennym sobie stylu gmatwają fabułę do granic możliwości. Gdy pod koniec epizodu pojawiają się zamordowane zakonnice, widz nie czuje nic oprócz zobojętnienia. Przecież w tym wszystkim i tak chodzi tylko o tożsamość złego bóstwa. Jego działania i motywy są sprawą drugorzędną. Twórcy bardzo dobrze o tym wiedzą, dlatego odpowiedź na najważniejsze pytanie padnie z pewnością dopiero w ostatniej odsłonie. Jeśli taką formę mają mieć wszystkie kolejne sezony
Riverdale, to serial znajduje się właśnie na bardzo stromej równi pochyłej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h