Jughead prowadzi z ojcem śledztwo w sprawie morderstwa Baby Teetha dokonanego przez Króla Gargulców. Tak trafiają na dilera Kurtza, który próbuje opuścić Riverdale. Trop prowadzi naszych bohaterów do siłowni Archiego, w której ma miejsce turniej bokserski. Jednak nie wszystko idzie zgodnie z planem i Jughead, FP oraz Gladys będą musieli zagrać w Gryfy i Gargulce, aby uratować Jellybean. W czasie turnieju Archie po raz kolejny ma zmierzyć się z Randym. Mad Dog ostrzega chłopaka, że jego przeciwnik zażywa niedozwolone środki. W trakcie walki dochodzi do tragedii, z którą Archie nie może się pogodzić. Betty trafia na nieoczekiwany trop w sprawie Farmy. Jednak szybko okazuje się, że Edgar i reszta sekty mają wobec niej pewne plany. Wątek Farmy stał się już bardzo irytującym aspektem fabuły, do tego stopnia, że ciężko mi się ogląda na ekranie kolejne rzeczy związane z tym kultem. Twórcy starali się i nadal starają budować tak ogromną atmosferę tajemnicy i mroku wokół tej organizacji, że koniec końców ta aura ich przytłacza i nadal z tego wątku nic nie wynika. To już niestety wygląda tak, jakby scenarzyści nie mieli kompletnie pomysłu w jaką stronę poprowadzić ten element fabuły i próbują różnych motywów, jednak żaden z nich nie pasuje do reszty historii. Czego my tu nie mamy - jakieś dziwne aspekty parapsychologiczne i mistyczne, trochę thrillera, horroru, rodzinnego dramatu. To wszystko składa się na obraz takiego serialowego potworka, ulepionego z różnych popularnych konwencji, w której żadna nie współgra z innymi. Ten wątek padł ofiarą samego siebie, został tak rozdrobniony przez twórców, że już ciężko wyciągnąć z niego coś sensownego. Nadal nie wiadomo, o co chodzi w  tym aspekcie fabuły. Nagle wszyscy doznają prania mózgów, nieważne jak silny charakter mają dane postacie. Nawet scenarzyści nie starają się budować jakiegoś sensownego ciągu przyczynowo-skutkowego, który ukazałby przemianę ciekawych postaci z serialu w bezmyślne, podporządkowane Farmie zombie. A już scena zasadzki na Betty była raczej śmieszna niż mroczna i przerażająca. Ot taki słaby dreszczowiec klasy B. Zdecydowanie lepiej sprawdził się wątek Archiego, którego pasja do boksu przerodziła się w traumę, ale również w chęć odpokutowania win. Chociaż tu też znajdziemy pewną głupotkę fabularną, mianowicie w oficjalnym turnieju pięściarskim, gdzie nagrodą jest 50 tysięcy dolarów, nikt nie przeprowadza badań i kontroli, a zawodnik może na luzie spożywać napój z narkotykiem w czasie walki. Jednak na to mogę jeszcze zrzucić zasłonę milczenia, ponieważ potem scenarzyści całkiem nieźle radzą sobie z elementem przepracowania traumy przez Archiego. K. J. Apa sprawnie wykreował na ekranie rozterki swojego bohatera, które dało się odczuć, a przy tym nie trąciły fałszem. Jest to obraz poszatkowanego mentalnie sportowca, jakich widzieliśmy wiele w kinie i telewizji, jednak został on dobrze przedstawiony. Nie wnosi on nic nowego do tego motywu, jednak nie razi również sileniem się na wejście z nim na nowe tory. Nie do końca podobało mi się za to jak twórcy postanowili rozwiązać wątek związku Archiego i Josie. Wiadomo, że Ashleigh Murray, która wciela się w bohaterkę wystąpi w spin-offie serialu, jednak rozwiązanie tej relacji między dwojgiem postaci przebiegło bez żadnego napięcia i emocji, a chyba nie o to w tym chodziło. Niestety ten element fabuły stał się dla mnie obojętny, a tak nie powinno być. Jughead i FP stanowią ciekawy, ekranowy duet i to udowodnili w tych odcinkach, a przynajmniej w jednym. Panowie kreują bardzo sprawny kolektyw, gdzie mentorski fundament miesza się z młodzieńczą energią, a ich działania na ekranie stanowią całkiem niezłą rozrywkę. Niestety, gdy już ten fabularny aspekt powędrował za mocno w stronę gry w Gryfy i Gargulce to duet sporo na tym stracił. Motyw Króla Gargulców podobnie jak ten dotyczący Farmy staje się już tak wysilony, że nie sposób już traktować go poważnie. Na początku zapowiadał się nieźle, jednak okazał się kolosem na glinianych nogach i runął pod swoim ciężarem. Kolejna odsłona Króla i tak naprawdę nie wiadomo, do czego ten wątek prowadzi. Poza tym Kurtz, który stał się czarnym charakterem dla tego elementu fabuły, był bardziej irytujący niż groźny. Twórcy pozwolili, nie wiedzieć czemu, w najgłupszy z możliwych sposobów wodzić za nos Juga i jego rodziców, mimo, że postać dilera przez cały odcinek nie wykazała żadnych cech inteligentnej manipulacji. Do tego nadal nie mam pojęcia skąd on wziął pistolet, którym groził Jugheadowi, kiedy praktycznie cały czas był związany. Niestety z minuty na minutę ten wątek stawał się coraz gorszy. Szkoda. Nowe odcinki Riverdale pokazały, że twórcy mają problem z budowaniem historii w wielu aspektach i często nie potrafią mieszać różnych konwencji. To niestety sprawia, że serial ten staje się męczący dla widza.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj