Riverdale powraca po skoku czasowym i niestety nie jest to powrót do tytułowego miasteczka, który miałby zatrzymać widza przed ekranem. Oceniam.
Twórcy w nowym odcinku
Riverdale kierują Archiego i resztę gangu do ich rodzinnego miasteczka siedem lat po ich ostatnim spotkaniu. Epizod jest klasycznym wprowadzeniem do historii, jak to zwykle mamy w pilotach, jednak tutaj związano to z przeskokiem czasowym. I muszę przyznać, że jeśli chodzi o zaprezentowanie tego, co dzieje się u głównych bohaterów po latach, epizod poradził sobie całkiem nieźle. Konstrukcja jakoś się nie chwieje i twórcy sprawnie po kolei odhaczają kolejne wątki dotyczące Archiego, Betty, Veroniki i Jugheada. Nie ma spadków tempa i pod względem czysto technicznym prowadzenia narracji odcinek spełnia swoje zadanie.
Gorzej jednak jest, gdy zagłębimy się w poszczególne wątki bohaterów. To wszystko są jakieś klisze, słabe inspiracje lub pozbawione świeżości odtwarzanie znanych schematów. Bardzo dobrze widać to w aspekcie fabuły dotyczącym Betty. Nie mogę przekonać się do kolejnego wątku tej bohaterki związanego z seryjnym mordercą, w dodatku marnie zainspirowanym
Milczeniem owiec. Scenarzyści próbują zrobić z Betty taką Clarice Sterling serialu, jednak póki co nie ma tutaj żadnego, ciekawego elementu, którym mógłbym się zainteresować. W dodatku morderca, nad którego sprawą pracuje Betty najprawdopodobniej dotarł do Riverdale, co sugeruje ostatnia scena z dziewczyną, która według relacji Jugheada została zamordowana lub zaginęła (swoją drogą, kto wsiada do ciężarówki, której kierowca przyozdobił ją szkieletem?). Wprowadzenie dodatkowego antagonisty nie ma sensu, ponieważ Hiram Lodge wydaje się dobrym złoczyńcą, któremu można by poświęcić cały sezon.
I właśnie najbardziej podobał mi się ten wątek związany z Riverdale jako wymarłym miasteczkiem. Sama scena, w której Archie i Toni podróżują po tym miejscu i widzą biedę, zdemolowane budynki, w tym były dom Andrewsa, to wszystko zadziałało jak należy. Scenarzyści całkiem nieźle utrzymali tę mroczną aurę, która występuje wokół miasteczka. I to wszystko bez dodawania seryjnych morderców, sekt czy Króla Gargulców. Dlatego wątek Archiego najlepiej prezentował się w odcinku, z tego względu, że był mocno związany z tematem upadłego Riverdale.
Jednak nie można tego już napisać o aspekcie fabuły Veroniki. Możecie dać znać w komentarzach, czy też to zauważyliście, ale jak dla mnie w scenie w sklepie z biżuterią zobaczyłem mocną inspirację
Nieoszlifowanymi diamentami, nie tylko w związku z samym miejscem, ale i z zachowaniem bohaterki oraz klientelą, którą obsługiwała. Jak się inspirować, to tylko najlepszymi, szkoda tylko, że reszta jej wątku została obłożona takim mdłym, melodramatycznym sznytem, który kojarzy się bardziej ze słabymi telenowelami niż z tymi lepszymi serialami. Zatem mamy kryzys w małżeństwie, mamę, bohaterkę reality-show i bardzo cukierkowy świat, w którym prosperuje Veronica. Nic, co mogłoby zainteresować.
Natomiast jeśli chodzi o wątek Jugheada, to mam z nim bardzo podstawowy problem. Po prostu nie wierzę w tę przemianę bohatera jako pijącego na umór, mającego problem z wierzycielami pisarza-podrywacza w stylu Hanka Moody'ego z
Californication.
Cole Sprouse, który wciela się w bohatera w żadnym wypadku nie jest wiarygodny w tym swoim nowym wizerunku. Znacznie lepiej prezentował się jako zadziorny, szukający prawdy, aspirujący twórca. Ta jego wersja w tym momencie do mnie nie przemawia. Nowe odcinki
Riverdale niestety powracają do klasycznego, słabego schematu tej produkcji. Ode mnie 4/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h