Twórcy serialu Riverdale mocno skupiają się na walce głównych bohaterów z Hiramem Lodgem, który chce odebrać miasteczku prawa miejskie. Jednak przy okazji wchodzą w poszczególne wątki postaci. I wychodzi to raz z lepszym, ale częściej z gorszym skutkiem. Mam wrażenie, że twórcy produkcji czasem nie potrafią kierować się zasadą, że mniej znaczy więcej i nadal wpychają do każdego odcinka cztery różne wątki dla każdego z głównych bohaterów, kilka pobocznych i oś główną. Spokojnie w tym epizodzie można było zbudować wszystko wokół sprawy walki z Hiramem o szkołę, bo ta kwestia miała swój potencjał, który niestety został wykorzystany tylko połowicznie. Niepotrzebnie dodawano niektóre wątki poboczne dla pewnych postaci, do których zaraz dojdę. Zamiast postawić na prostszą narrację, scenarzyści po raz kolejny postanowili stworzyć koktajl z wątków - i to niekoniecznie smaczny.
Jedynie tak naprawdę wątek Archiego cały czas się jakoś prezentuje, ponieważ wiąże się mniej lub bardziej z główną osią fabuły, czyli walką o Riverdale. Jego element historii całkiem nieźle, bardzo organicznie przeplatał się przez cały odcinek z główną osią, czy to w związku z prywatyzowaniem szkoły w miasteczku, w której Andrews i jego przyjaciele będą uczyć, czy z kwestią odzyskania własnego domu z rąk Ghoulies. Twórcy nie wplątują bohatera w jakieś inne intrygi, poza główną historią, dlatego znacznie lepiej prezentuje się jego wątek od innych głównych postaci. W tym przypadku ta prostota narracji została zastosowana, co przyniosło dobry skutek. Pozostaje pytanie, czemu twórcy nie zastosowali podobnego mechanizmu przy reszcie kompanów Archiego?
Szczególnie widać to przy wątkach Betty i Veroniki. W przypadku tej pierwszej na początku scenarzyści jakoś kombinowali, żeby w ciekawy sposób poruszyć kwestię pojednania bohaterki z Polly. Jednak trwało to zaledwie jedną scenę. Potem coraz bardziej wypychali ten aspekt w tło, aż w końcu chyba go całkowicie porzucili, bo najprawdopodobniej Polly stanie się kolejną ofiarą tajemniczego mordercy grasującego w okolicach Riverdale. Swoją drogą kwestia seryjnego zabójcy w serialu wyskakuje jak na razie jak diabeł z pudełka, na końcu odcinka, co trochę gryzie się z resztą fabuły. Trzymam się zdania, że ten kolejny złoczyńca w Riverdale nie jest potrzebny, bo Hiram Lodge mógłby udźwignąć tę rolę, jednak twórcy nie dają mu za wiele pola do rozwoju.
Natomiast poboczny wątek Veroniki z zaborczym mężem jest kompletnie niepotrzebny w tym odcinku i pasuje do niego jak pięść do nosa. Wydaje się zupełnie wyrwany z kontekstu. Mam wrażenie, że scenarzyści do końca nie przemyśleli kwestii męża, ponieważ do tej pory nawet nie dawali przesłanek, co do jego charakteru. Raczej Chad był tym miłym, spokojnym, przepraszającym gościem, a nie typem w stylu swojego teścia, Hirama Lodge'a. Tymczasem w nowym odcinku ukazują go jako gościa, który wysyła ludzi, aby śledzili jego żonę, a do tego blokuje jej karty. Nie ma sensownego wytłumaczenia jego działań, to raczej wszystko jest śmieszne, zatem nie wiem, po co scenarzyści umieszczali ten wątek w epizodzie. To przykład takiego elementu wciśniętego na siłę.
O Jugheadzie nie będę za dużo się rozpisywał, bo tak naprawdę jego wątek ograniczał się do sceny przemowy na przyjęciu Popa (swoją drogą miły wątek z pożegnaniem ikony Riverdale), kolejnych sekwencji niemocy pisarskiej i chowania się przed windykatorami. Jak na razie nie widzę jakiegoś ukształtowanego, ciekawego elementu fabuły, w którym ten Jughead po latach mógłby się sprawdzić. Nowy odcinek Riverdale proponuje ciekawe rozwiązania dotyczące głównej osi fabularnej, czyli walki o byt miasteczka. Jednak twórcy nie wykorzystują potencjału, jaki drzemie w tej historii. Zamiast tego dodają wiele niepotrzebnych wątków.