Historia stara jak świat i opowiedziana już w 1989 roku przez reżysera Rowdy’ego Herringtona w filmie Wikidajło z Patrickiem Swayzem w roli głównej. Facet po przejściach tuła się po kraju i pracuje jako ochroniarz w najbardziej niebezpiecznych klubach, w których zaprowadza porządek. Marketing szeptany zaczyna działać. Do mężczyzny zgłaszają się właściciele kolejnych lokali, którzy mają problemy z niechcianymi gośćmi. I tak do Daltona (Jake Gyllenhaal) dociera Frankie (Jessica Williams) – kobieta nękana przez niejakiego Bena Brandta (Billy Magnussen). Chce on doprowadzić do zamknięcia baru, wykupić teren i zbudować na nim kompleks luksusowych hoteli. Wszak rajskie wybrzeże Florida Keys to wymarzone miejsce na taką inwestycję.
Reżyser Doug Liman i scenarzyści, Anthony Bagarozzi i Nick Cassavetes, wprowadzili sporo zmian względem wersji ze Swayzem. W sumie pozmieniali wszystko oprócz miejsca akcji, czyli baru, i imienia głównej postaci. Dalton w nowej wersji to były zawodnik UFC, który za zbyt brutalne zachowanie na ringu został dożywotnio wykluczony z rozgrywek. Zresztą sam nie jest w stanie sobie poradzić z tym, co zrobił. Dlatego też ucieka przed swoją przeszłością. Robi to, co potrafi najlepiej – zaprowadza porządek swoimi pięściami. Oczywiście nie robi tego z sadystyczną przyjemnością. Zawsze stara się swoich przeciwników zniechęcić do bójki. Ale jak można się domyślić – gdy testosteron buzuje, to o uspokojenie jest bardzo trudno. Do tego stoicki spokój Daltona działa na przeciwników jak płachta na byka. Jake Gyllenhaal świetnie portretuje tego bohatera i jego nastawienie do życia. Nie chodzi mi nawet o metamorfozę fizyczną aktora, ale też o jego sposób gry. Niemal czujemy pustkę, która jest w Daltonie. On naprawdę stara się uciszyć wszystkie swoje emocje, ale gdy zostanie przyparty do muru, to wychodzi z niego prawdziwy demon. I tę zmianę widać dobitnie na ekranie.
Świetną decyzją było obsadzenie w filmie Conora McGregora, irlandzkiego zawodnika MMA. Sportowiec miał już kilka razy okazję pokazać się na dużym ekranie, ale nigdy jeszcze w aż tak dużej roli. Powierzenie mu funkcji antagonisty to strzał w dziesiątkę. Jego szalona natura z łatwością przekonuje widza, że Knox to psychopata. McGregor bawi się swoją rolą – ubarwia ją i z każdą sceną podbija stawkę. Podsyca tym samym nasz apetyt na finałową walkę z Daltonem. Kroku próbuje im dotrzymać Billy Magnussen, ale niestety nieskutecznie. Grany przez niego gangster Ben jest oczywiście ciekawą postacią, ale w wyścigu o uwagę widzów odpada już na samym starcie.
Road House jest kompletnie innym filmem niż Wykidajło. Po pierwsze, jest dużo grzeczniejszy. Kino przeszło długą drogę przez te ponad 30 lat. Z opowieści usunięto seksizm. Kobiety nie są już traktowane jak przedmioty. W sumie scenarzyści ograniczyli ich występy do minimum. Nawet grana przez Jessicę Williams Frankie nie odgrywa tu tak dużej roli jak Frank Tilghman w oryginale. Dalton nie jest również facetem, który szuka swojego miejsca na ziemi, jak to miało miejsce w przypadku wersji z Patrickiem Swayzem. Nie jest to też opowieść o tym, jak mieszkańcy małego miasteczka postanawiają się w pewnym momencie zbuntować przeciwko bogaczowi. Ten wątek został kompletnie zmarginalizowany. Road House skupia się raczej na tradycyjnej walce dobrego wojownika z czarnym charakterem. Nie dochodzi do jakiejś większej przemiany Daltona. Nie przepracowuje on swoich traum. Nie odnajduje spokoju. Chodzi o to, by wykonał lub nie powierzone mu zadanie i tyle. Twórcy sugerują też, że jeśli oglądalność na Prime Video będzie dla Amazona zadowalająca, to będą mogli ten projekt kontynuować.
Największą zaletą filmu (oprócz znakomitej gry Jake'a Gyllenhaala i Conora McGregora) są świetnie skoordynowane i wymyślone walki. Nie są to zwykłe mordobicia. Każde starcie ma w sobie pewną finezję. Widać, że zostały przemyślane i dopracowane, by nie były "na jedno kopyto".
Road House jest remakiem, ale ogląda się go jak zupełnie nowy film. Udaje mu się oderwać od oryginału i wprowadzić dużo niezbędnej świeżości. To świetne kino w starym stylu. Nawet nie wiedziałem, jak bardzo brakowało mi takich produkcji skierowanych na rozrywkę, które nie traktują widza jak idioty.