Rodzice to nowy serial HBO, w którym występują Martin Freeman i Daisy Haggard. Duet aktorów, jak sam tytuł wskazuje, wciela się w zmęczoną życiem parę, mającą na wychowaniu dwójkę dzieci w wieku poniżej dziesięciu lat. Pierwszy odcinek produkcji wystarczy, by wyczuć koncept całości – oto przed nami krótkie scenki z życia codziennego, przedstawiające rodziców na skraju wyczerpania, zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Pilotowy epizod produkcji nie traci zbędnego czasu na przybliżanie nam tła fabularnego - liczy się to, co tu i teraz. To dobrze – całość trwa bowiem ledwie 25 minut i szkoda byłoby wprowadzać jeszcze zbędne wyjaśnienia, skoro dla całej historii i tak nie miałyby one większego znaczenia. Twórcom jednak nawet w tak krótkim formacie udało się subtelnie zarysować życie „przed” i życie „po” zostaniu rodzicem, czego zasługą są stosowane od czasu do czasu retrospekcje – to właśnie one sprawiają, że widzimy ogromny kontrast i już od pierwszych chwil współczujemy mamie i tacie, tęskniąc wraz z nimi do starych, dobrych czasów. Żeby było zabawniej, codzienność "tu i teraz" zarysowana jest w szarych barwach, a znaczna część scenek rozgrywa się nocą – wszystko to tylko pogłębia przygnębienie i wzmacnia tęsknotę za poprzednią, przepełnioną śmiechem i ciepłym światłem rzeczywistością, w której jeszcze nie było dzieci. Jak się zdaje, twórcy obrali sobie za cel by możliwie najbardziej zniechęcić widzów do posiadania potomstwa – dwójka dzieci Paula i Ally, mimo niekwestionowanego uroku, daje swoim rodzicom popalić. Pierwszy odcinek niemal w całości poświęcony jest bezsennym nocom i bezradności w obliczu bezmiaru dziecięcej energii – główni bohaterowie są tak wyraźnie wymięci (nie zawaham się używać określenia "zmasakrowani zmęczeniem"), że od samego początku szczerze im współczujemy. Bynajmniej jednak nie na smutno - serial wyraźnie utrzymany jest w gatunku (czarnej, bo czarnej, ale jednak) komedii. Scenki z życia, w całym swoim tragizmie, są szczerze zabawne, a seans silnie prowokuje do śmiechu. Freeman i Haggard wypadają w swoich rolach wiarygodnie, a ich bohaterowie wzbudzają sympatię, co jest jednym z fundamentów całej produkcji – dzieciom tak naprawdę nie poświęcamy tu żadnej uwagi; stają się one jedynie motorem napędowym wszystkich wydarzeń i oczywiście przyczyną, dla której ich rodzicom puszczają nerwy. Poza działaniami bieżącymi, o maluchach tak naprawdę nie wiemy zupełnie nic – serialowi bardzo z tym do twarzy, bo przedstawiając wyłącznie perspektywę rodzica, całość nabiera pewnej świeżości i - całe szczęście! - nawet nie próbuje być bezpieczną produkcją familijną jakich wiele. Tytuł jest wyraźnie kierowany do widzów dorosłych, a grupą docelową są autentyczni rodzice, bądź też osoby, które o dzieci dopiero się starają – produkcja oferuje możliwość zapoznania się z przekoloryzowanym (choć czy na pewno?) obrazem rodzicielstwa i w każdej sekundzie nawołuje z ekranu do podwójnego zastanowienia się przed podjęciem tej ważnej decyzji. Wszystko to oczywiście z dużym przymrużeniem oka - codzienność bohaterów okazuje się być kopalnią humorystycznych scenek sytuacyjnych, nawet jeśli im samym nie jest do śmiechu. Warto zwrócić uwagę na angielski tytuł Breeders, który nie ma nic wspólnego ze słowem Parents – bardziej może kojarzyć się z hodowcą, sugerując, że wychowanie dziecka to żadna przyjemność, a ciężka, żmudna praca. Dokładnie w takim tonie utrzymany jest ten serial - tutaj rodzic nie rozczula się nad bąbelkami, ba - momentami chce je po prostu zabić, by wreszcie mieć wytęskniony święty spokój. Mimo mocnych stron, jakie zapewnia serialowi wspomniana już swoboda i adresowanie treści do widzów dorosłych, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że twórcy w niektórych momentach zapomnieli o hamulcach. Choć epizod pilotowy jest stosunkowo krótki, został wręcz przesycony bluzgami – bohater grany przez Freemana sypie przekleństwami jak z rękawa, czasem aż do przesady. Rozumiem, że zamysłem było pokazanie ojca na skraju załamania nerwowego, jednak tutaj wulgaryzmy aż biją po uszach. Nie uważam, by było to serialowi niezbędne – przeciwnie, w świetle rzucanego na lewo i prawo mięsa, momentami całość zatraca dobry humor i robi się po prostu kwaśno. Co za dużo, to nie zdrowo – w tym temacie zdecydowanie przedobrzono, bo po dziesiątym „fucku” po prostu przestaje się robić śmiesznie. Rodzice to kameralny, acz bardzo wyrazisty serial będący po prostu życiową czarną komedią o wychowywaniu dzieci – pierwszy odcinek wyraźnie sugeruje, że całość będzie mieć lekki, łatwo przyswajalny skeczowy charakter i rzeczywiście, taka formuła może sprawdzić się w tego typu temacie całkiem dobrze. Mimo zgrzytów z nadużywanymi przekleństwami, seans wypada bardzo przyjemnie i daje dużo powodów do wesołości. Krótka formuła sprawia, że odcinek łyka się w mgnieniu oka, nie tracąc ochoty na więcej. Na wieczorny seans ten tytuł będzie jak znalazł, jak sądzę, zwłaszcza dla bezdzietnych – pośmiejecie się, odpoczniecie i zrelaksujecie z tą piękną myślą, że to po prostu was nie dotyczy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj