Dowiadujemy się coraz więcej o przeszłości matek naszej kosmicznej trójki i przynosi to parę nowych, niespodziewanych rewelacji. Po pierwsze okazuje się, że Max wcale nie jest rodzonym bratem Isabelle, za to Maria jest wnuczką… jej siostry. W tym czasie Rosa zaczyna być w coraz gorszym stanie psychicznym, a miłosne życie Kyle’a nabiera rumieńców, choć nie jest łatwo. Poznajemy również siostrę Jenny, Charlie, co również doprowadza do zwiększenia liczby pytań, a nie odpowiedzi. Do tego Liz musi wciąż mierzyć się z konsekwencjami bycia córką nielegalnych imigrantów. Mam wrażenie, że po naprawdę niezłym początku, Roswell, w Nowym Meksyku jest zmęczone swoim szybkim tempem (w porównaniu do zeszłorocznych odcinków…) i próbuje złapać oddech, co nie jest dobrym pomysłem w tym momencie, skoro zbliżamy się nieuchronnie do końcówki sezonu. Nie oznacza to, że się nie dowiadujemy niczego nowego, wręcz przeciwnie. Tylko namnażają nam się pytania, zamiast pomału odkrywać, co się dzieje. Jednak są dobre strony tego wszystkiego. Bardzo podoba mi się obecna kreacja Maxa i to, jak prowadzona jest ta postać. W poprzednim sezonie był nudny jak flaki z olejem, a teraz odkrycie, że wcale nie musi być tym wybrańcem, Jezusem wśród kosmitów, wydaje mi się ciekawym aspektem. Co prawda to wszystko może być o wiele bardziej zagmatwane, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że ktoś go specjalnie więził, ale mam nadzieję, że scenarzyści nie zdecydują się ze wszystkiego wycofać i znów zrobić z niego słońce narodu, które po prostu ktoś chciał skrzywdzić. Max, który wcale nie musi stać po stronie dobra, bo takie jest jego przeznaczenie, jest o wiele lepszy. Zresztą, nie wiem, w którym serialu, gdy cokolwiek plątało się z przeznaczeniem, miało jakiś większy sens. Co do niepokoju, że scenarzyści mogą się wycofać i znów zrobić z niego wspaniałego uzdrowiciela – cóż, nie mam tej obawy bez powodu. Bardzo podobała mi się opcja, że Maria jest potomkinią ludzi, na których eksperymentowano – był to fajny, wyważony komentarz dotyczący rasizmu, a bądźmy szczerzy, Roswell... miało czasem problemy z subtelnością. Zamiast tego zrobiono z niej potomkinię kosmity i człowieka, czyli dokładnie to, czego obawiali się wszyscy fani. Nie wiem, jak pociągną ten wątek, by był w porządku, choć na pewno plusem jest to, że Maria okazuje się spokrewniona z Isabelle. Patrząc na „gorące uczucia” łączące obie panie, sam wątek ma potencjał. Pytanie, czy scenarzyści to wykorzystają.
fot. hypable.com
Na pewno kiepsko wykorzystują ostatnio Rosę i Kyle’a. Tak jak na początku podobało mi się, że pokazują zmagania dziewczyny z uzależnieniem, tak teraz mam wrażenie, iż nic innego jej nie definiuje. Mam nadzieję, że ostatnie wydarzenia były tym punktem kulminacyjnym (choć te nadzieje już miałam przy innych, jak mi się zdawało, „punktach kulminacyjnych”) i teraz Rosa będzie mogła pójść dalej. Oby, bo oglądanie jej historii robi się nudne. Tak samo jak z Kylem – cieszyłam się, że w końcu ma on jakieś relacje poza Liz i są one świetne, jeśli chodzi o akcenty humorystyczne, tyle że poza tym nic więcej nie ma. Kyle nadal jest odsunięty od głównej akcji, a gdy mówił podczas jednego z odcinków o swojej przyjaźni z Alexem, to miałam ochotę się zaśmiać. W serialu tej przyjaźni w ogóle nie widać. A szkoda, bo ich duet zawsze jest najlepszą częścią odcinka. Cieszę się również, że w końcu poznaliśmy Charlie i dowiedzieliśmy się, co się stało z Jenną. Zwłaszcza że Max mógł się trochę wykazać. Szkoda tylko, że właśnie to namnożyło pytań, zamiast w końcu dać odpowiedzi. Kim są ludzie, którzy ścigają Charlie? Mam nadzieję, że najbliższe odcinki odpowiedzą na to pytanie. Zastanawia mnie również przybycie byłego partnera Liz – w sumie nawet zdziwiłam się, że było to tak szybko – czy była to jednoodcinkowa rola, czy zobaczymy go więcej? Mam nadzieję, że to drugie, bo tak jak historia mamy sióstr Ortecho wystarczyła na raz, tak pojawienie się narzeczonego Liz na białym koniu tylko po to, by szybko mógł zniknąć, nie byłoby dobrym rozwiązaniem. Roswell, w Nowym Meksyku dał nam kilka odcinków, które były neutralne. Trudno je wychwalać pod niebiosa, trudno je również nadmiernie krytykować. Ot, były. Mam nadzieję, że zbliżający się jedenasty odcinek naciśnie trochę na pedał gazu całej historii, bo hamulec w tym momencie był wcale niepotrzebny. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj