Po nieśmiertelnych Simpsonsach i zakończonej już Futuramie, Matt Groening postanowił zabrać się za kolejną animowaną produkcję, tym razem osadzoną w baśniowej krainie.
„Matt ma absurdalne poczucie humoru, o czym dobrze wiedzą fani jego poprzednich dwóch seriali animowanych czyli
Futurama i
The Simpsons. Często naśmiewa się z otaczającej nas rzeczywistości, ale w delikatny, niewulgarny sposób. Tak jest i w
Rozczarowanej, gdzie główną bohaterką jest zmagająca się z uzależnieniem od alkoholu księżniczka Bean. Jej przyjaciółmi są nieznośny demon Luci i dziwny Elfo, który postanowił porzucić swoją krainę, by zwiedzać świat. Ta trójka bardzo często ładuje się w tarapaty przez swoje nierozważne zachowanie. Raz przez zorganizowanie imprezy królestwo przeżywa inwazję wikingów. Innym razem nasi bohaterzy muszą stawić czoła Jasiowi i Małgosi, którzy okazują się kanibalami. Generalnie w mieszkańcy królestwa nie mogą narzekać na nadmiar spokoju.
Pierwsze odcinki
Rozczarowanych potrafią zachwycić. Świat stworzony przez Groeninga został świetnie wymyślony. Trzecio i czwarto rzędowe postaci wnoszą ogromną dawkę humoru, jaki pokochaliśmy w
Futuramie. Trio głównych bohaterów też wydaje się interesujące. Niestety, im dalej w las, tym czar się ulatnia. Wynika to z konstrukcji serialu. Matt Groening dał się przekonać Netflixowi, żeby odszedł od swoich pierwotnych zamiarów, by każdy odcinek był oddzielną historią. Nieważne czy zaczniecie oglądać od 1 czy 8 odcinka, zawsze wiecie o co chodzi i kto jest kim. W
Rozczarowanych tego nie ma. Każdy odcinek jest mocno powiązany z poprzednim, a finał sezonu ma nawet cliffhanger. Coś czego żadna z poprzednich produkcji Matta nie miała. Nie będę ukrywał, że mi to przeszkadza. Nie podoba mi się taka konstrukcja w serialu animowanym. Rozumiem, że jest to podyktowane medium, w którym jest wyświetlany. W telewizji nie możemy obejrzeć wszystkich odcinków na raz w chronologicznej kolejności zawsze gdy najdzie nas na to ochota. Jednak wolałbym, by taka konstrukcja była jednak wykorzystywana przez seriale aktorskie, a nie animowane. Przez taki zabieg niektóre odcinki strasznie się dłużą. Zwłaszcza finałowe trzy.
Problem mam też z niektórymi postaciami. Bawi mnie Elfo i jego podejście do Bean, ale za to niezmiernie irytuje demon Luci. Twórcy mają chyba z nim nie lada problem i nie mogą się zdecydować czy ma być on takim maruderem w grupie, który pod koniec dnia i tak będzie im pomagać, czy ma zawsze psuć wszystkim zabawę. Królewna Bean też jakoś nie wzbudza mojej sympatii. W odróżnieniu od Homera czy Frya nie jest głupia, ale to jedyna rzecz, która ją od nich odróżnia. Tak samo jak oni lubi pić do nieprzytomności, jest nierozważna i często egoistyczna. Choć ma przebłyski empatii, gdy stara się dbać o swoich przyjaciół.
Disenchantment świetnie brzmią w oryginale. Usłyszymy głosy takich aktorów jak
Eric André,
Nat Faxon,
Matt Berry czy
Abbi Jacobson. Niestety, w polskim dubbingu, który na szczęście jest opcjonalny, serial już tak dobrze nie brzmi. Brak tu luzu i gdzieś w tłumaczeniu uciekła też duża część humoru. Dlatego zalecam jednak oglądanie w oryginale.
Nowa animacja Netflixa skierowana bardziej do dorosłego widza nie jest w moich oczach wielkim hitem. Jest miłym dodatkiem do miesięcznej ramówki tego serwisu, ale raczej nie będę czekał z utęsknieniem na kolejny sezon. Jak się pojawi to pewnie obejrzę, ale nie znajduje się na mojej liście priorytetów. Nie wiem dokładnie czy to przez konstrukcję odcinków czy też przeniesienie akcji do baśniowej krainy jest dla mnie po prostu niezbyt atrakcyjne. Wpływ na mój brak entuzjazmu może mieć też fakt, że
Rozczarowani choć nawiązują do współczesnych problemów społecznych, to zdecydowanie za mało, co dzieje się na rzecz obśmiewania dawnych baśni i legend.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h