Pacific Rim fabułą nie zaskakuje – ot, pewnego dnia, niczym w typowych japońskich kaijū-eiga, z dna oceanu wyłaniają się potwory, pustosząc po kolei największe metropolie świata. Zaskakuje zaś to, że film wrzuca nas dosłownie w sam środek akcji. Na początku streszcza nam poprzednie lata konfliktu, tym samym budując kontekst pod dalsze podwaliny fabuły, która z uwagi na efekciarski charakter całego filmu nie wydaje się być najważniejsza. Tego typu blockbuster ma zapewnić widzowi prawdziwą ucztę wizualną, nie zaś serwować mu niespodziewane zwroty akcji i pełne górnolotnych przemyśleń dialogi.
Co ciekawe, w oczy bardzo rzuca się, że budżet filmu został sprytnie przeplanowany na efekty specjalne kosztem obsady aktorskiej, którą możemy skojarzyć co najwyżej z seriali. Za sterami robotów ujrzymy między innymi: Idrisa Elbę, Charliego Hunnama, Maxa Martiniego oraz Roberta Kazinsky’ego. Wszyscy bohaterowie są stworzeni jakby pod jedno dyktando, tak bliskie sloganowi Hulka – "Smash!". Żadna z postaci nie wybija się za bardzo na tle innych i można je traktować bardziej jako przerysowane charaktery mające jedno zadanie – sterowanie robotami i uratowanie ludzkości. Dla przeciwwagi umięśnionych i kipiących testosteronem bohaterów, w obsadzie znaleźć musieli się także tzw. "szaleni naukowcy", snujący niezwykłe teorie dotyczące unicestwienia wielkich potworów. W tych rolach obsadzeni zostali Charlie Day oraz Burn Gorman, tworzący znakomity duet z pogranicza komedii.
[image-browser playlist="588819" suggest=""]
Powracając do efektów specjalnych – są one monumentalne, szczegółowe i aż kłujące w oczy. Momentami można się pogubić i nieco stracić wątek na temat tego, kto, gdzie i kogo w jaki sposób bije. Choć strona wizualna jest dopracowana do pojedynczej śrubki, to jednak efekty specjalne w tym konkretnym przypadku… po prostu przytłaczają. Męczy także na siłę wciśnięty wątek miłosny oraz sztucznie dodany motyw połączenia dwóch pilotów za pomocą neuromostu, co powoduje poznanie wspomnień oraz emocji drugiej osoby. Co za tym idzie, tak banalny pomysł został na siłę ubrany w melodramatyczne tony, które niekiedy zdają się przedłużać w nieskończoność i wręcz nużyć.
Cały film, jak i rzeczywistość w nim wykreowana, aż kipi detalami – można odczuć ten metaliczny posmak i przytłaczającą aurę wiszącego nad ludzkością zagrożenia. Jednak gdzieś po drodze twórcy postanowili nieco rozjaśnić ten świat nierównej batalii, dlatego też z drugiej strony obraz emanuje niesamowitym dystansem do siebie, dzięki czemu wydaje się być bardzo komiksowy albo wręcz i przerysowany.