Skąd w ogóle wziął się pomysł na wznowienie A Knight of the Seven Kingdoms? Impulsem do podjęcia takiej decyzji z pewnością była możliwość wydania opowiadań George R.R. Martin z ilustracjami Gary’ego Gianni. Trzeba przyznać, że rysunki amerykańskiego ilustratora komiksów przydają książce wiele walorów. Często są dopełnieniem fabuły, ale równie często także samych postaci. Bohaterowie, którzy tym razem, o dziwo, nie są dziełami godnymi mistrza, dzięki swoim rysunkowym odpowiednikom ożywają  i stają się bardziej ludzcy niż papierowi. Nie ma się czemu dziwić, w końcu Gianni nie jest amatorem, jeśli chodzi o ilustracje. Spod jego kreski wychodziły już takie znane postaci jak: Batman, Conan, Tarzan czy Indiana Jones. Tworzenie rysunków do książek również widnieje w jego CV. Do tej konkretnej książki rysował aż przez 18 miesięcy, ale efekt jest rzeczywiście wart tego wysiłku. Poza oprawą graficzną wypadałoby także pochylić się nad treścią Rycerza. Fabuła trzech opowiadań rozgrywa się 100 lat przed wydarzeniami z A Games of Thrones. Historię Westeros poznajemy podążając śladami Dunka, giermka wędrownego rycerza, który na naszych oczach zmienia się w ser Duncana Wysokiego, uosobienie cnót rycerskich. Dunk jest silnym, niezwykle wysokim mężczyzną i rzeczywiście w wielu sytuacjach kieruje się takimi zasadami jak: honor, sprawiedliwość czy obrona słabszych. Na tle innych pasowanych rycerzy, nasz olbrzym wyróżnia się zatem znakomicie. Mimo że fortuna nie zawsze mu sprzyja i często zamiast spać pod dachem musi zadowalać się namiotem z gwiazd, to i tak nie rezygnuje z przyjętej drogi. W tej niezwykłej wędrówce towarzyszy mu jego osobisty giermek, który także jest nietuzinkową postacią. Łysa głowa, niewyparzony język i dworskie maniery – taka najkrócej można opisać chłopaka. Dunk, mimo wielu zalet, nie grzeszy inteligencją, więc nawet nie podejrzewa, że jego towarzyszy może być kimś więcej niż tylko biedną sierotą, która musi rozpychać się łokciami, żeby przeżyć. Dla czytelnika tymczasem jest to dość oczywiste. Podejrzenia te potwierdzają się już w pierwszym opowiadaniu, kiedy to chłopak ratuje swojego rycerza przed zemstą własnego brata – Aeriona Targaryena. W ten oto sposób dowiadujemy się, że od tej pory będziemy śledzić losy już nie tylko jakiegoś pośledniego wędrownego rycerza, ale także przyszłego „króla Andalów, Rhoynarów i Pierwszych Ludzi, Władcę Siedmiu Królestw i Protektora Królestwa”. Na chłopaka ze względu na ogoloną głowę oraz angielski skrót imienia – Aegon wszyscy wołają Jajo. Fanom cyklu Pieśni lodu i ognia imię to od razu skojarzy się zapewne z maesterem Aemonem, który tuż przed śmiercią wspominał swojego młodszego brata, który został korowany po jego własnej rezygnacji z Żelaznego Tronu. Jajo był przeciwieństwem swoich dwóch najstarszych braci, z których jeden słynął z awanturniczego charakteru, a drugi upodobania do mocnych trunków. Wędrówki z ser Duncanem pozwoliły mu dodatkowo poznać życie prostych ludzi i zakosztować biedy. Dzięki temu Aegon nie stał się kolejny wypudrowanym książątkiem, który nie ma pojęcia o ludziach, którymi będzie rządził.
Źródło: Zysk i S-ka
Na samym początku autor zaznacza, że będzie opowiadał o wydarzeniach poprzedzających fabułę pierwszej części cyklu Pieśni lodu i ognia.  Mimo tej jawnej deklaracji nie sposób oprzeć się chęci poszukiwania nawiązań, które mogłyby posłużyć jako wskazówki do odczytywania losów naszych ulubionych bohaterów z najpopularniejszego działa George’a R. R. Martina. Niestety, nawiązań tych jest niewiele. Nasi wytęsknieni bohaterowie nie pojawili się jeszcze na świecie. Ród Starków w opowiadaniach jest zaznaczony tylko w pojedynczych wzmiankach o dzikiej północy. Podobnie sprawa wygląda z dziedzicami Casterly Rock, którzy są zaledwie tłem dla głównego nurtu wydarzeń. Jedynym bohaterem, którego losy będą kontynuowane w Pieśni jest Walter Frey – tutaj zakatarzone dziecko o obrzydliwym uśmiechu siedzące na kolanach lorda Freya, które podstępnie pozbyło się z domu swojej starszej siostry. No ale trudno się spodziewać, że akurat na tego pana ktoś czekał z utęsknieniem. Ta mała liczba nawiązań jest dwa razy bardziej rozczarowująca, gdy weźmie się pod uwagę nowych bohaterów stworzonych przez Martina. Jego ser Duncan na pewno wzbudza sympatię, ale jest tak płaski i jednowymiarowy, że trudno o zdobycie się wobec niego na wyższego rodzaju odczucia. Aegon podobnie - czasem rozśmieszy nas swoim ciętym językiem, ale nie angażuje w swoją historię na tyle, byśmy nie mogli doczekać się rozwoju jego historii. Jedyną kwestią, która ratuje tę serię opowiadań jest fakt, że autorowi udało się zachować klimat intryg i spisków. Rycerskie turnieje, dworskie śluby, próby walki – tego wszystkiego z pewnością nie brakuje. Ale czy to może zaspokoić apetyt kogoś, kto poznał już wielowątkowy i poplątany świat Westeros z Gry o tron?
W zakończeniu Martin zapowiedział publikację dalszych losów dzielnego rycerza i jego giermka. Zapowiedział przygody w Dorne i odwiedziny na Murze, miłosne uniesienia z pięknymi pannami i nawet wysoko urodzonymi damami. Dodajmy, że zapowiedzi te padły ponad dwa lata temu. Ja już od pewnego czasu traktuję jego obietnice niczym gruszki na wierzbie. Z każdym rokiem coraz mniej wierzę w jego słowa, ale przecież „słowa to wiatr”, więc nie można ich za bardzo brać do serca.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj