Na pierwszy rzut oka fabuła serialu W rytmie serca ma potencjał na stworzenie lekkiej i przyjemnej rozrywki. Bohaterem jest chirurg z Warszawy, który przyjeżdża do mniejszej miejscowości, Kazimierza Dolnego. Innymi słowy schemat wałkowany dość często w zagranicznych serialach, w rozmaitych gatunkach, gdzie człowiek z wielkiego miasta wrzucany jest w nowe dla niego środowisko. Obok tego oczywiście spotyka się z dawną miłością, a oprócz tego jeszcze wpada w oko twardej policjantce, tuż po tym, jak złamała mu nos. Zważywszy na to, że ma być to tzw. procedural, czyli każdy odcinek to oddzielna sprawa kryminalna i medyczna, taki punkt wyjścia dla fabuły nie jest zły. Problemem nie jest pomysł, a jego tragiczne rozpisanie na scenariusz i wykonanie. Szybko się okazuje w pilocie, że mamy do czynienia z produktem kompletnie nieprzemyślanym i niedopracowanym. Problemem okazuje się scenariusz, który wygląda, jakby nie został ani dopracowany, ani przeczytany po napisaniu. Dzięki temu dostajemy szereg drewnianych i komicznie brzmiących dialogów, bardzo kuriozalnych zachowań postaci oraz coraz to większe absurdy wynikające z jeszcze bardziej nieumiejętnej realizacji. Diabeł tkwi w szczegółach, więc jeśli mamy uwierzyć w prezentowane wydarzenia medyczne, to muszą być przedstawione na tyle wiarygodnie, na ile się da, bo wiadomo, że to nadal serial i nie odda się w pełni rzeczywistej pracy lekarza. Tylko że odcinek prezentuje tutaj kilka głupot. W jednej scenie kobieta jedzie na operacje, bo złamane żebro przebiło płuco. W następnej scenie widzimy tę urodziwą niewiastę... leżącą w łóżku po operacji z nałożoną obcisłą koszulką. Gdyby chociaż było widać opatrunki czy cokolwiek, ale nie... po prostu mamy uwierzyć, że po takiej operacji zdecydowano się panią ubrać w brudne ciuchy. To jest taki detal, który rzuca się w oczy, bo to po prostu niedbałość realizacyjna. Wspomnę jeszcze o głównym bohaterze, panu Adamie Żmudzie, który na początku odcinka chodzi o kulach, w trakcie zaczyna tylko kuleć, a w między czasie to w ogóle zapomina, że powinien kuleć i chodzi normalnie. Raz tak, raz siak. Trudno tu winić Mateusza Damięckiego, bo to raczej kwestia reżysera, który nie tylko nie zwrócił uwagi aktorowi, to jeszcze puścił to w finalnym montażu. Problem tego serialu jest taki, że ten wspomniany kiepski scenariusz przekłada się na odcinek niezamierzenie komediowy. Dobra, w opisie mamy, że to komedia obyczajowa, ale kłopot w tym, że wszelki humor pojawia się tam, gdzie raczej twórcy go nie widzieli. Czy to w sztywno wygłaszanych dialogach, które brzmią kuriozalnie (moja ulubiona scena z "Gdzie byłaś, jak cię nie było?"), czy absurdalnych zachowaniach postaci (policjantka po wypadku motocyklowym ucieka ze szpitala, a potem prawie umiera. W tym miejscu zachowanie jej lekarza jest niedorzeczne), czy w budowanych relacjach, których wartość emocjonalna jest nijaka, a merytoryczna zbyt mocno osadzona w schematach gatunku. Nie ma nic w tych postaciach, co mogłoby zainteresować, zaintrygować czy choćby wzbudzić sympatię. Ta produkcja cierpi na polskie podejście do tworzenia z serialu reklamy jakiegoś miasta. I tutaj brawa dla Jarosława Żamojdy, bo zdjęcia Kazimierza Dolnego budują magiczną otoczkę tego miejsca, podkreślając jego piękno, klimat i wyjątkowość. Szkoda tylko, że czasem czuć, że twórcom bardziej zależy na rzetelnym przedstawieniu ujęć miasta, niż na zaprezentowaniu bohaterów czy opowiedzeniu historii z sensem. ‌W rytmie serca to nie jest telenowela pokroju Na dobre i na złe, więc nie możemy przymykać oko na błędy wynikające z konwencji. Tutaj naprawdę drzemał potencjał na dobry i lekki serial na niedzielny wieczór, ale jest on kompletnie marnowany. Niedopracowany produkt, w którym kwestie medyczne wyglądają na nieprzemyślane i nieprzedstawiane tak rzetelnie, jak we wspomnianym hicie TVP. A wiele kuriozalnych sytuacji wywołuje po prostu rozbawienie, bo coś tak złego, nie powinno powstać we współczesnej telewizji. I nie mówię, że oczekiwałem serialu na poziomie światowym. Gdyby z tego zrobić tak przyjemną rozrywkę, jak swego czasu dawało Prawo Agaty czy Na krawędzi, nie miałbym obiekcji. Tylko że jakościowo tutaj nic nie wychodzi nawet na poziom przeciętny. Nic, poza świetnym Piotrem Fronczewskim, którego po prostu szkoda, bo wrócił w czymś tak kiepskim i niedopracowanym. Nie wątpię, że ten serial znajdzie swoich odbiorców i być może w kolejnych odcinkach się rozkręci. Premiera przypomina coś, co w takiej formie nie powinno ujrzeć światła dziennego. Niedopracowany półprodukt poniżej jakości seriali Polsatu, które w ostatniej latach były o kilka klas lepsze od tego, co tym razem nam zaserwowano.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj