Minęło już bardzo dużo czasu, odkąd przeczytałam trzy tomy Sagi Winlandzkiej, serii wydawanej przez wydawnictwo Hanami. W międzyczasie ukazała się serialowa adaptacja ten mangi, co przy okazji sprawdziło się znakomicie jako powtórka fabuły i przypomnienie, o co tam właściwie chodzi. Saga od początku dostarcza czytelnikowi dużej liczby bohaterów i jeszcze większej ilości informacji (ach te zawiłości historyczne). Tym samym większość wydarzeń z czwartego tomu znałam już z anime, co odjęło niestety mandze element zaskoczenia, a trzeba przyznać, że to właśnie te wydarzenia stają się kluczowe dla całej opowieści.  Ginie Askeladd, książę Kanut, dokonuje zamachu stanu i uznaje się za króla Danii, a młody gniewny, Thorfinn, mówiąc wprost, traci powód do dalszego życia - zemstę. Fabuła skręca o 180 stopni i z każdą stroną mangi zaskakuje coraz bardziej. Gapowaty i nieśmiały książę zmienia się w twardego i nieustępliwego władcę. Bezwzględny nastolatek, żyjący tylko chęcią pomszczenia ojca staje się apatycznym niewolnikiem. Każdy z bohaterów przechodzi bardzo nieoczekiwaną przemianę. To, co spotkało Kanuta, może się wydawać lekką przesadą, choć… czasem wstrząs jest potrzebny, aby wydobyć na zewnątrz ukryte cechy charakteru. Thorfinn, główny bohater tej opowieści w piątym tomie okazuje się wrakiem człowieka. Zniknął wojownik, ukazał się drwal, który żyje z dnia na dzień. Poznajemy też nowego bohatera, Einara, angielskiego niewolnika, który razem z Thorfinnem ma szansę na wykupienie swojej wolności poprzez ciężką pracę. To on powolutku popycha młodszego przyjaciela w stronę chęci życia, pokazując, że praca rolnika ma swoje zalety. Na końcu poprzez symboliczne katharsis Thorfinn wydaje się w końcu odnaleźć swoje powołanie, choć jakie ono będzie, cóż, dowiemy się pewnie w następnych tomach. 
źródło: Hanami
Saga Windlandzka nic nie traci ze swojej jakości, a poprzeczka od początku była zawieszona bardzo wysoko. Kto myślał, że głównym wątkiem, spajającym całość będzie zemsta Thorfinna, srogo się pomylił. Autor Sagi, Makoto Yukimura najwyraźniej zaplanował dla nas coś znacznie ciekawszego, niż opowieść o zbuntowanym nastolatku, który do tej pory potrafił głównie wyżynać ludzi, nie używając zbyt wiele głowy. Thorfinn zdaje się wchodzić na ścieżkę, którą podążał jego ojciec - Thors, człowiek wiedzący, że po broń sięga się tylko wtedy, kiedy nie ma innego wyjścia. Poziom ciekawości wzrasta więc drastycznie, nie sposób bowiem przewidzieć dalszych wydarzeń. Zwłaszcza Einar wydaje się zalążkiem na interesującego bohatera, zakochanego w niewolnicy, służącej jego panu. 
Pod względem graficznym nie można zarzucić Sadze nic - tu nie ma i nie było fuszerki. Bohaterowie z każdym rozdziałem się zmieniają - dorastają, równocześnie, cóż, zapuszczając się coraz bardziej (tak, zarost odgrywa główną rolę). Zmieniają się zwłaszcza rysy twarzy księcia Kanuta i Thorfinna. To już nie są dzieci. Warto dodać, że serialowa adaptacja choć miała grafikę na przyzwoitym poziomie (Studio Wit znane jest z dobrej roboty pod względem animacji), to daleko jej było do kunsztu i szczegółowości warsztatu Makoto Yukimury. Czy czytać więc dalej? Odpowiedź jest jak najbardziej twierdząca. Sama się zastanawiam, gdzie też los wyrzuci dalej Thorfinna - zabijaki, który nie chce już zabijać. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj