Cóż, porównania choćby do kultowego Twin Peaks są jak najbardziej na miejscu, bo i z grubsza fabularny schemat jest tutaj podobny. Bogata rodzina trzęsąca z tylnego rzędu całym miasteczkiem, ciemne, brudne, nielegalne interesy, tajemnice piętrzące się niczym okoliczne góry, a dodatkowo bohaterowie, z których każdy zdaje się mieć większy bagaż sekretów. Jakby się ścigali w tej kwestii. Autorzy serii nie zamierzają iść na łatwiznę i zamiast cokolwiek zdradzać, jeszcze bardziej gmatwają fabułę. Nie tyle odchodzą od konwencji kryminału, co bardziej ciążą ku fantastyce i grozie, która jednak nie psuje odbioru, a wręcz odwrotnie – ubogaca go wyrwaniem z pozornie ustalonych torów. I jest zdecydowanie coraz ciekawiej, choć specyficznie. I ta specyficzność powikłanej narracji nie każdemu przypadnie do gustu.
Oczywiście nie każdemu musi się to podobać, zdaję sobie tego sprawę, ale w mojej subiektywnej ocenie to jedna z najlepszych komiksowych serii, jaka nam się w ostatnich latach przydarzyła. Serge Lehman coraz mocniej ucieka od początkowej groteskowości narracji w ciężki, duszny klimat okraszonego pewną formą mistyki thrillera (zaczynam mieć wrażenie, że coraz bliżej mu klimatem do najnowszego sezonu Detektywa), w którym nic nie jest oczywiste, a wprowadzenie elementu nadprzyrodzonego pozwala na zdeformowanie rzeczywistości we wręcz dowolnym stopniu i w dowolny sposób. I to się sprawdza, bo napięcie narasta, a ponura atmosfera, wisząca nad tytułową mieściną, zdaje się coraz bardziej przytłaczać nie tylko bohaterów, ale i nas – czytelników. Poza tym coraz mocniejsza kreska podkreślająca komiksowość postaci tylko dodaje całości wyrafinowanego smaku.
Graficznie też jest świetnie, bo Frederik Peeters już w pierwszym tomie pokazał, że wie, co robi, że ma przemyślaną artystyczną koncepcję tego komiksu i konsekwentnie się jej trzyma, wyrywając się mocno poza schemat (głównie w warstwie kolorystycznej). I nadal okazuje się to ucztą dla oka, zresztą świetnie skorelowaną ze specyfiką narracji, której klimat skutecznie podbija.
Tom trzeci to z pewnością część mocno kipiąca akcją. I jeśli komuś wydawało się, że Lehman namieszał w finale tomu drugiego, to zakończenie trójki można uznać za prawdziwe trzęsienie ziemi. I mocne przetasowanie w całym, starannie nakreślonym układzie sił. Do czego to doprowadzi? To okaże się w tomie czwartym. A my, choć podrzucono nam nieco okruchów informacji, nadal dalecy jesteśmy do zbudowania sobie czytelniejszego obrazu całości. I to trochę budzi mój niepokój. Czy Lehman zdoła dopiąć wszystkie elementy układanki w sposób satysfakcjonujący? Owszem, trzymam się kurczowo wiary, że intryga i cały fabularny schemat są starannie skrojone i bezustannie przez twórcę kontrolowane na etapie kreacji, ale wiara nie równa się pewności. Nagromadzenie otwartych wątków, z których wszystkie wymagają odpowiedniego domknięcia, narasta z tomu na tom, zamiast się zmniejszać. Obawiam się, czy scenarzyście wystarczy miejsca na wszystko, co konieczne.
Z ciekawszych nowalijek tomu trzeciego, takich szczególnie wartych odnotowania, jest wspaniała, na wskroś komiksowo przerysowana (ale urzekająca w tym przerysowaniu) postać Phillipa, brata Francka, który dotychczas grał w serii pierwsze skrzypce, ale po poniewierce w tomie drugim schodzi nieco na drugi plan, ustępując miejsca bratu. I to postać Phillipa zdaje się „nieść” fabułę trzeciego tomu – nie tylko go wzbogaca, ale też zapowiada efektownie wybuchowy finał. Już na początku Lehman daje do zrozumienia, że Phillip nie zwykł zasypywać gruszek w popiele. Kiedy on wkracza na scenę, to drżyjcie złole, będzie się działo!
Jak wspomniałem, tom trzeci kończy się nie tak znów małym fabularnym trzęsieniem ziemi, które doprowadzi musowo do kolejnego przetasowania postaci w tomie czwartym. Niby trochę dużo tych zmian, tych nowo wciskanych bohaterów, ale nadal uważam, że to zabiegi przemyślane, wpisane w szerszy zamysł i dobrze wpasowane w całą specyfikę opowieści.
Graficznie to nadal Peeters w formie. Kolorystyka doprowadza mózg do swoistego mindfucku, prezentuje coś zupełnie odmiennego od tego, do czego zwyczajowo komiks nas przyzwyczaił. To powiew świeżości i oryginalności. Kojarzy się ze stylem naszego rodaka, wybitnego grafika Jerzego Skarżyńskiego, o którym wspominałem zresztą w recenzji tomu pierwszego.
Saint-Elme to moim zdaniem jedna z najlepszych serii komiksowych, jaka pojawiła się na polskim rynku nie tylko w minionym roku, ale i w ostatnich kilku latach. Soczysta, niepokojąca, znakomicie miksująca duszny, ponury, europejski kryminał z mistyczną fantastyką grozy spod znaku Miasteczka Twin Peaks. Jeśli szukacie historii niesamowitej, mrocznej, tajemniczej, doprawionej szczyptą cohenowskiej groteski – ta seria jest dla Was. Poza tym, warto się z nią zapoznać choćby dla niesamowitej kreski Peetersa. Zdecydowany „musiszmieć”!
Ocena:
tom 2: 8/10 tom 3: 9/10