Gry spod znaku "Saints Row" wypracowały sobie dość mocną pozycję i zdobyły duże grono oddanych wielbicieli. Trzeba im oddać, że wypracowały ją sobie zasłużenie – absurd, groteska i radosna destrukcja, którymi naszpikowane są „święte” produkcje, stały się charakterystyczną cechą serii. W najnowszym dodatku do czwartej części przygód zwariowanego gangu - "Saints Row IV: Gat Out of Hell" - wszystkie wyżej wymienione elementy występują. Brakuje jednego: świeżości. A brak świeżego powietrza powoduje, że "Saints Row" zaczyna trącić myszką.
Uruchamiając
"Saints Row IV: Gat out of Hell", można porzucić wszelkie nadzieje na to, że na ekranie pojawi się cokolwiek innego niż to, co studio Volition zaserwowało przy części czwartej przygód Świętych. Mamy zatem sandboxowe miasto, które pomimo przeniesienia z matrixowato-futurystycznego settingu w piekielne otchłanie niewiele się różni od poznanego wcześniej Steelport. Już po premierze "SRIV" pojawiały się opinie, że numer przy tytule jest dołożony nieco na wyrost, sugerujące, że niewielka liczba zmian w grze w stosunku do poprzedniczki bardziej zasługuje na numer 3,5. „
Gat out of Hell” raczej utwierdzi w niezadowoleniu wszystkich utyskujących na "czwórkę", albowiem jest to dokładnie ten sam cukierek, tylko opakowany w nieco inne sreberko.
Fabuła, choć ciekawie rozpoczęta, występuje w „GooH” w stopniu szczątkowym. Otóż prezydent USA i jednoczesny lider gangu zostaje porwany przez diabła w celach matrymonialnych (ma się ożenić z problematyczną córką rogatego). Na ratunek ruszają mu tytułowy Johnny Gat oraz Kinzie, którzy poprzez wywoływanie chaosu i sianie destrukcji w piekle spowodują, że zdenerwowany szatan wylezie ze swej kryjówki, by osobiście rozprawić się z awanturnikami. Ta prowokacja służyć ma jedynie stworzeniu okazji do sprzedania diabłu liścia prosto w twarz.
[video-browser playlist="666517" suggest=""]
W tym momencie przepraszam wszystkich czytelników, gdyż powyższe trzy zdania spoilują całkowicie fabułę – od początku do końca. Tak, jest ona na tyle szczątkowa, że można ją opisać w kilku słowach. Nie można liczyć na jakiekolwiek urozmaicenia, a wydarzenia do przodu pchają komiksowe karty przedstawiające kolejne etapy historii.
Trzeba jednak oddać sprawiedliwość wykonaniu tychże grafik – kreska jest ciekawa, komentarze serwowane podczas ich projekcji są zabawne i w całości stanowią miłe dla oka przerywniki. Te przerywniki wydają się być chyba najciekawszym elementem całej gry. Jest tutaj nawet miejsce na pewne szaleństwo - śpiewający o swej nastoletniej, rozwydrzonej córce szatan sprawia nie najgorsze wrażenie, budując groteskowy musical, tak chętnie wykorzystywany w popkulturze.
Skoro więc nie fabuła gra tu pierwsze (nawet nie czwarte) skrzypce, to warto wyjaśnić, co wychodzi na pierwszy plan. A tą rzeczą są minigierki i znajdźki, którymi upstrzone jest piekielne miasto. Wszyscy lubujący się w przemierzaniu dużych przestrzeni w celu skompletowania pełnej listy wyzwań i odnalezienia wszystkich przedmiotów powinni czuć się w "
Saints Row: Gat out of Hell" jak ryby w wodzie. Liczba zadań pobocznych, gierek polegających na lataniu na czas, sianiu zamętu, odpieraniu kolejnych fal wroga itp. jest naprawdę imponująca. Szkoda, że zasadniczo całość opiera się tylko na tym. Nawet postacie drugoplanowe (Czarnobrody, Szekspir, siostry Dewinter i Vlad Palownik) wchodzą na scenę tylko i wyłącznie po to, aby wskazać konkretne minigierki znajdujące się mapie. W zasadzie do tej pory zachodzę w głowę, jak można zostawić tylko w takim stanie i nie wykorzystać naprawdę pomysłowo oraz z jajem przedstawionych postaci (np. Szekspir występuje w charakterze DJ-a kręcącego najlepsze imprezy w piekle).
[video-browser playlist="666518" suggest=""]
Poza minigierkami otrzymujemy również znane z "SRIV" wyzwania (mierzące przebyty dystans, liczbę zabitych wrogów itp.), kilka rodzajów broni, które możemy upgrade'ować, oraz kilka umiejętności specjalnych, w które wyposażamy bohatera w trakcie rozgrywki. Jeśli chodzi o zdolności (tupnięcie, przywołanie pomocnika, petryfikacja, aura), to nie wychylają się one poza znany z tysiąca innych gier standard, więc je pominę. Natomiast uzbrojenie, które możemy zdobyć dla naszego herosa, warte jest chwili uwagi, gdyż poza oklepanym zestawem (wyrzutnia pocisków, karabiny i pistolety maszynowe, jednostrzały, snajperka) znajdziemy tu kilka smaczków. Volition dorzuciło parę ciekawych narzędzi mordu. Wyrzutnia eksplodujących żab czy wygodny fotel z zamontowanymi minigunami niech stanowią jedynie przykład pomysłowości twórców.
Cudownie byłoby pruć z tych pukawek do ciekawej fauny, niestety ta piekielna jest sztampowa i nudna jak flaki z olejem. Dostajemy w zasadzie kilka modeli potworów do zabijania z podziałem na latające i biegające (nie wliczając bossów, bo modeli bossów jest całe dwa, wliczając ostatniego). W mojej ocenie to trochę mało, żeby było się czym cieszyć nawet przez kilka godzin zabawy.
Gra bowiem jest niesamowicie krótka. Jeżeli zostawimy wszystkie znajdźki, minigry i skupimy się wyłącznie na misjach pchających „fabułę” do przodu, to "Gat out of Hell" skończymy w co najwyżej kilka godzin. Zdaję sobie sprawę, że obcujemy z DLC, ale jest wiele produkcji tego rodzaju, które udowadniają, że nawet dodatek może być ciekawy i zajmujący.
Grze nie pomaga też fakt, który uwidaczniał się już w "czwórce". Po zdobyciu umiejętności i uzbrojenia Johnny Gat jest ucieleśnieniem zniszczenia i personifikacją śmierci, której w zasadzie trudno zrobić znaczącą krzywdę. Tak samo niezrozumiałe jest wpychanie w mechanikę gry poruszania się autem, które po otrzymaniu przez postać anielskich skrzydeł staje się zbędne. Latając nad piekielnymi otchłaniami, bohater porusza się szybciej i sprawniej niż na czterech kółkach.
[video-browser playlist="666519" suggest=""]
Warstwa techniczna gry prezentuje się tak sobie. Widać, że to wciąż stare "Saints Row", z nieco podbitymi teksturami (w końcu ósma generacja konsol pozwala na nieco więcej), ale projekty postaci są takie sobie, a okolica jest szarobura i mało urozmaicona. Grze nie pomagają również pojawiające się dziwnego rodzaju błędy – a to nie pojawią się skrzydła, a to nie wgra się model fotela, na którym siedzimy. Może te babole nie biją specjalnie po oczach, nie wpływają jednak pozytywnie na estetykę gry.
Myślę, że przed wydaniem piątej części "Saints Row" studio Volition powinno skupić się przede wszystkim na czynnikach odświeżających tę markę. Po kilku ciekawych elementach zaprezentowanych w "Gat out of Hell" widać potencjał zarówno w samym developerze, jak i Świętych. Jeżeli natomiast "Saints Row" pójdzie drogą czwartej części i dodatku do tejże, to marka zostanie zarżnięta i padnie pod naporem innych tytułów, które będą oferować to samo, tylko lepiej i ciekawiej wykonane.
PLUSY:
+ przerywniki,
+ kilka ciekawych pukawek,
+ postacie drugoplanowe,
+ humor.
MINUSY:
- za krótka,
- niezbyt ładna,
- monotonna,
- minigierki, a nie fabuła,
- babole,
- mało zróżnicowani przeciwnicy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h