Zaraz po opublikowaniu tytułu szesnastego epizodu wszyscy fani zaczęli zapewne krzyczeć z radości. Osławione Suicide Squad w Arrow? A jakże! Dość powiedzieć, że komiksowych nawiązań znalazło się o wiele więcej. A to na dłużej pojawia się Amanda Waller, a to wspomniane zostaje Task Force X, a to przelotem pojawia się pewna szalona pielęgniareczka (nie zdradzę kto, choć stacja CW sama to zrobiła w zwiastunie odcinka). Smaczków jest o wiele, wiele więcej, a niejeden fan obejrzy ten epizod kilkukrotnie, żeby je wszystkie wyłapać. 

Najważniejsza jest jednak historia, a ta... jest nawet ciekawa, choć w toku ostatnich zdarzeń - niemal nienawiązująca do wątku głównego (może oprócz powiązań z trującym gazem). Postać Olivera zostaje zepchnięta na drugi plan, na pierwszym zaś ląduje Diggle. Kilka razy zostajemy uraczeni flashbackami z jego misji w Afganistanie. Dowiadujemy się, dlaczego dostał odznaczenie i jak poznał swoją przyszłą/byłą żonę, Lylę. Przede wszystkim zaś poznajemy postać Gholema Qadira, który odgrywa ważną rolę w odcinku. To w końcu on posiada niebezpieczny gaz. Amanda Waller postanawia powołać nową jednostkę, sławetny Suicide Squad, i wcielić do niej Diggle'a. Ten nie ma wyjścia i postanawia pomóc Waller oraz całemu A.R.G.U.S. Do ekipy dołączają: Lyla Michaels, Shrapnel, Deadshot oraz Bronze Tiger. Zawiedzeni będą jednak fani, którzy oczekują spektakularnych akcji. Wprawdzie każdy z ekipy ma swoje pięć sekund (niemal dosłownie, oprócz Deadshota) i charakterystyczne umiejętności, ale cała akcja przypomina raczej któryś z filmów z serii "Mission: Impossible". Tutaj się trzeba włamać, tam podrobić linie papilarne, gdzie indziej kogoś udawać i wykraść gaz. Nie jest to zarzut, ta konwencja bardzo mi się podobała, ale dla Suicide Squad można było wymyślić coś bardziej skomplikowanego i trudnego. Przeciętny agent mógłby wykonać tę robotę; to, że zajmuje się nią ekipa samobójców, wynika chyba tylko ze strachu przed gazem i tego, że Dig zna Gholema, któremu niegdyś uratował życie. Na szczęście pod koniec odcinka mamy akcję z ucieczką i tutaj jest trochę emocji. 

[video-browser playlist="635399" suggest=""]

Zepchnięcie Olivera na dalszy plan dało twórcom okazję do lepszego zaprezentowania Diggle'a. Ollie wprawdzie pojawia się na chwilę, ale nie ma za wiele do roboty - albo dręczą go koszmary, albo rozmawia z Laurel. Natrafia jednak na trop Wilsona i postanawia go zabić. Oczywiście nie jest tak łatwo, a Slade jak zwykle wyprzedza go o kilka kroków. 

Szesnasty odcinek Arrow pomimo kilku mankamentów prezentuje wysoki poziom. Szkoda, że twórcy pozbyli się w tak szybki sposób jednego z członków załogi, ale przynajmniej dali nam nadzieję, że jeszcze zobaczymy grupę w akcji. Niewątpliwie najistotniejszy będzie wątek i pojedynek z Deathstrokiem. Ważne jednak, że scenarzyści umiejętnie rozbudowują uniwersum, dokładając nowe motywy i możliwości. Pojawienie się Suicide Squad to ukłon w stronę fanów, a liczne smaczki w odcinku powodują, że każdemu pojawi się uśmiech na twarzy. Kilka ciekawych scen akcji i rozwinięcie postaci Diga również należy zaliczyć na plus. Nie bez znaczenia jest także końcowy cliffhanger i wizyta Strzały w siedzibie A.R.G.U.S. Czyżby szykowała się jakaś forma współpracy przeciwko Slade'owi? Możliwe. Byłoby to niewątpliwie ciekawe.

Na razie drugi sezon Arrow na każdym kroku udowadnia, że jest lepszy od poprzedniego. Twórcy pokazują, w jaki sposób powinno się robić serialowe adaptacje komiksów z wykorzystaniem postaci całego uniwersum, a "Suicide Squad" tylko to potwierdza.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj