Jirō Taniguchi, zmarły trochę ponad rok temu artysta, to jeden z najwybitniejszych mangaków w historii, nagradzany praktycznie na całym świecie za swoją twórczość. Bardzo często współpracował z innymi artystami, również europejskimi, co tylko przybliżyło jego komiksy zachodnim czytelnikom. Nie miałam do tej pory do czynienia z jego komiksami, jednak w końcu nadszedł czas na zapoznanie się z dość specyficzną mangą, którą Taniguchi stworzył wraz z Masayukim Kusumi. Specyfika tego dzieła wywodzi się nie z rysunków Taniguchiego, lecz raczej ze scenariusza – ot, pewien pan w trakcie licznych służbowych podróży odwiedza różne knajpki, aby spożyć coś dobrego. Oto Kodoku no Gourmet. Gorō Inogashira zajmuje się handlem, co wymusza częste wyjazdy i wizyty u klientów. Nie ma rodziny, a jedyne co o nim wiemy, to ledwie migawki z przeszłości, nieistotne zresztą dla fabuły. Ten mężczyzna w średnim wieku załatwiając swoje sprawy w najróżniejszych dzielnicach Tokio czy miastach Japonii, siłą rzeczy musi coś czasem zjeść. Każdy króciutki rozdział Samotnego smakosza opowiada zatem o jednej potrawie zjedzonej przez pana Inogashirę. Zawsze towarzyszy jej jakiś kontekst – a to zawody baseballowe, a to podróż pociągiem, a to poszukiwanie knajpki, której najwyraźniej już nie ma… Czasem przypomni się naszemu smakoszowi jakieś wydarzenie z przeszłości, przy okazji dostarczając czytelnikowi naprawdę nielicznych informacji o głównym, dość jednak enigmatycznym, bohaterze. Nie wydaje się jednak, że kryje on jakieś szczególne sekrety – to zwykły Japończyk, lubiący dobrze zjeść, a co najważniejsze, delektujący się tak licznymi japońskimi potrawami, w większości dla nas zupełnie z innej bajki. Dlatego prócz samego komiksu świetnie sprawdza się jeszcze jeden element polskiego wydania Samotnego smakosza. Każdemu rozdziałowi towarzyszy bardzo szczegółowy opis potraw, które się w nim pojawią. Przeciętny Polak wymieniłby zapewne z japońskich potraw jedynie sushi. Tymczasem japońska kuchnia wręcz poraża swoim bogactwem, które nie opiera się przecież wyłącznie na rybach czy owocach morza. Liczne makarony, warzywa, coraz częściej mięsa i desery przyprawiają o zawrót głowy liczbą kombinacji i smaków. Gorō Inogashira je z głową, wiedząc, co do czego pasuje czy wręcz przeciwnie. Mamy zresztą zawsze dokładny wgląd w jego talerz i cennik, samemu mogąc ocenić, czy dana potrawa zasmakowałaby i nam… Czasem bohater je restauracji, czasem gotowy zestaw w pociągu, zawsze jednak docenia to, co ma na talerzu – właściwie zawsze jest bardzo smacznie. To jest właśnie w tym komiksie charakterystyczne, ponieważ pan Inogashira praktycznie nie krytykuje swoich często losowych pod względem miejsca wyborów. Nieznana restauracja czy inna garkuchnia to zawsze ryzyko, ale jedzenie nadrabia dziwną atmosferę czy ciasnotę. Po prostu jest smacznie.
fot. Hanami
Oprawie graficznej daleko do przeciętnej współczesnej mangi, ponieważ tutaj stawia się na realizm. Brak deformacji, wielkich oczu, groteski, innymi słowy wszystkiego, z czym manga się kojarzy. Rysunki są niezwykle szczegółowe, jeżeli chodzi o tła, które nigdy nie są puste. Dzięki temu miasto tętni życiem, pełne mieszkańców i ich spraw. W komiksie nie tylko o japońskim jedzeniu, lecz również samej Japonii niezwykle istotne jest właśnie otoczenie głównego bohatera, przemierzającego piechotą ulice, w poszukiwaniu miejsca, gdzie można smacznie zjeść. Pochwalić zresztą trzeba wydanie, ponieważ wydawnictwo Hanami postawiło na gładki, kredowy, bardzo dobrej jakości papier, o którym większość wydawanych u nas komisów może pomarzyć. Kolejnym bonusem są wspominane wcześniej opisy potraw stworzone przez  Magdalenę Tomaszewską-Bolałek, będące wręcz koniecznym dodatkiem do komiksu, bez których czytelnik często nie miałby pojęcia, co tak właściwie główny bohater z takim apetytem zajada.
Nie jest to manga dla każdego – po przeczytaniu pierwszego rozdziału wiadomo już, jak ten tytuł będzie wyglądał do samego końca. Ot, opowiastka o jedzeniu. Scenki rodzajowe z udziałem bohatera mają jednak pewien urok, ponieważ poprzetykane są uwagami odnośnie do otoczenia czy innych ludzi, zresztą pan Inogashira nie kryje się ze swoimi myślami. Przeszkadzać może jednak brak zwyczajnej fabuły, z początkiem, środkiem i końcem. Dzieje się niewiele, co może zniechęcić do tej mangi już na samym początku. Pewne wątki, o ile można je tak nazwać, aż proszą się o rozwinięcie… ale nie, przecież tu nie o fabułę chodzi, lecz o same potrawy. Z kolei dla fanów gotowania i oczywiście jedzenia, to pozycja obowiązkowa. To świetna okazja, aby poznać kuchnię tak odległego kraju jak Japonia. Przy okazji można samemu łyknąć trochę wiedzy i udać się do najbliższej japońskiej restauracji, aby wypróbować ją w praktyce… Można zatem założyć, że Samotny smakosz najlepiej sprawdza się jako kulinarny przewodnik po Japonii w formie graficznej. Czy warto po niego sięgnąć, jest już kwestią mocno indywidualną.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj