Przygoda samuraja Jacka dobiegła końca. Wielki finał historii opowiadanej przez te wszystkie lata porusza emocje, jak mało co w telewizji. Zachwyca i... smuci.
Cliffhanger poprzedniego odcinka zaskoczył i wzbudził wielkie emocje. Jack przegrał i poddał się woli Aku. Coś, co nigdy nie mogło się zdarzyć, w końcu miało miejsce w serialu. Dlatego też pierwsze minuty finału całej historii
Samurai Jack wprowadzają wyśmienity klimat dramaturgii, beznadziei i niepokoju. Pokazanie ważnych ludów, które były uratowane i inspirowane przez Jacka, jest kluczem do tego, co dopiero się wydarzy. Jako widzowie możemy czuć te same emocje, co postacie widzące Jacka czekającego na egzekucję z rąk Aku. Dobry, mocny początek czegoś wielkiego.
Tartakovsky po mistrzowsku tworzy równowagę pomiędzy dramaturgią, epickością fabuły i humorem. Utrzymuje to wszystko w swoim typowym stylu, dając wiele frajdy. Przypuszczam, że w każdym innym serialu scena z Aku zastanawiającym się, jaką bronią zabić Jacka, mogła wydawać się głupia i niepotrzebna. A tutaj to działa całkiem dobrze, bo znamy Aku, jego specyficzność i czarny humor. W zasadzie jego decyzja wydawała się oczywista: dla większej dramaturgii wydarzeń katem musiała być Ashi. To zagranie Tartakovsky'ego zarazem jest przewidywalne, oczywiste, ale nie naciągane czy sztampowe. To po prostu to element układanki idealnie pasujący do swojego miejsca na planszy w tym właśnie momencie.
Twórca jak zawsze ma wyjątkowe podejście do ukazania rozmachu akcji. Atak zjednoczonych armii mających na celu uwolnienie Jacka jest przeprowadzony perfekcyjnie. Epicka skala wydarzeń, klimat, różnorodność atakujących oddziałów i niespodzianki. Armie mini-Aku walczących na polu bitwy to dobre urozmaicenie, ale momentem, w którym ręce same składają się do bicia braw, jest wejście Szkota z jego zastępami córek. Ta szarża utrzymana w stylu odsieczy Rohanu z
Władcy Pierścieni: Powrocie Króla jest pokazem, jak Tartakovsky potrafi świetnie bawić się schematami. Nie ma w tym nic odkrywczego, czy też zaskakującego, ale egzekucja każdego etapu bitwy zachwyca, porywa i emocjonuje, jak mało co w telewizji.
Zresztą to samo można powiedzieć o pojedynku Ashi z Jackiem. Jego wynik był z góry znany, bo po prostu to jest ten moment, w którym widz czuje, że Jack musi powiedzieć te słowa, by zmienić oblicze wydarzeń. To jest ponowny przykład na wykorzystanie kliszy fabularnej w kapitalnym stylu. Jego "kocham cię" pojawia się z idealnym wyczuciem czasu. Oczekiwane, przewidywalne, ale satysfakcjonujące. Gdy koniec końców dochodzi do oczekiwanej walki Jacka z Aku w zasadzie jest tak, jak można było się spodziewać. Aku nie bez powodu unikał pojedynku z Jackiem. W końcu raz już przegrał i tylko podstępem wysłał Jacka na jego tułaczkę. Aku to spryt, knucie, tworzenie zastępów wojowników walczących ku jego chwalę, ale on sam nigdy nie był aż tak potężny w walce z Jackiem. I to w tym ostatecznym rozrachunku widać. Jego przerażenie i brak jakiejkolwiek możliwości obrony przed magicznym mieczem Jacka są zobrazowane wręcz perfekcyjnie. To musiało się skończyć prosto i szybko. Satysfakcja jednak pozostaje. Nie czuję tutaj potencjału na wielki pojedynek na śmierć i życie, który miałby trwać pół odcinka. To po prostu nie pasowałoby.
Końcówka to taka wisienka na torcie. Tartakovsky po mistrzowsku bawi się emocjami widzów, szykując happy end dla Jacka. Jego ślub z Ashi miałby być czymś uroczym, słodkim i wręcz hollywoodzkim. Jednak widz wie, że jeśli Aku by nie żył, nie narodziłaby się Ashi. W końcu cofnęli się i wymazali wszystkie złe uczynki demona. Opóźnienie śmierci Ashi do momentu kulminacyjnego tuż przed samym ślubem jest z punktu widzenia dramaturgicznego wręcz bezlitosne, ale mocne, dobre i w pewnym stopniu szokujące. Zabawa Tartakovsky'ego z widzem sugerowała, że pójdzie w hollywoodzką kliszę i będzie happy end. Ale nie w tym serialu. Zamiast tego dał słodko-gorzkie zakończenie, w którym heros nie ma pełni szczęścia. Zauważcie, że w zasadzie nie ma w tym odcinku nic szczególnie odkrywczego, ale raczej dostajemy to, co powinniśmy i na co mogliśmy czekać. I to podane w odpowiednim stylu. I ta przewidywalność wcale nie przeszkadza. Nie jest w tym przypadku wadą, ale raczej spełnieniem oczekiwań wobec zakończenia.
Trudno nie wzruszyć się w tym ostatnim idealnym kadrze, w którym Jack stoi i patrzy na kolorowy świat ze wspomnieniem o Ashi... Idealne zakończenie niezwykłej historii, które zasługuje na najwyższe uznanie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h