Schmigadoon to nowa produkcja Apple TV+, będąca jednocześnie hołdem dla musicali z lat 40. i 50. i ich parodią. Czy miniserial wypadł śpiewająco?
Jeśli słysząc tytuł
Schmigadoon!, przychodzi Wam na myśl musical
Brigadoon, to jest to słuszne skojarzenie. Nowy miniserial Apple TV+ nawiązuje bowiem do produkcji Vincentego Minnellego z 1954 roku nie tylko tytułem, lecz i samym konceptem znalezienia się w „zaczarowanej wiosce”. Dodajmy do tego nawiązania do innych musicali z lat 40. i 50., filmów współczesnych oraz klasycznych, nie tylko muzycznych, dobrą obsadę i mocno wybrzmiewające przesłanie, a dostaniemy
Schmigadoon właśnie. Te składowe nie gwarantują jednak miniserialowi Cinco Paula i Kena Daurio, finalnego sukcesu. Dlaczego?
Głównymi bohaterami Schmigadoon są Melissa (
Cecily Strong) i Josh (
Keegan-Michael Key). Para ta ma za sobą kilka wspólnie spędzonych lat, lecz od pewnego czasu przeżywa coś, co nieco na wyrost można by nazwać kryzysem. Ich związek wszedł bowiem w fazę stagnacji - nie dostarcza im już tylu emocji czy motyli w brzuchu. Melissa za wszelką cenę chce „poprawić” tę relację, więc namawia Josha na specjalną terapię dla par, odbywającą się na łonie natury. Podczas tego obozu, w czasie wędrówki przez las, Melissa i Josh natrafiają na ukryte miasteczko – tytułowe Schmigadoon. Bohaterowie dość szybko pojmują, że w istocie znaleźli się... w musicalu. Co gorsza, nie mogą się z niego wydostać. Powrót do dawnego życia może umożliwić im jedynie odnalezienie „prawdziwej miłości”.
Sam pomysł na serial wydaje się interesujący. Czy oryginalny – to już inna kwestia. Niemniej jednak na początku cały świat miasteczka Schmigadoon ciekawi. Poznajemy jego mieszkańców - stereotypowe postaci rodem z musicali, bo przecież to w rzeczywistości musicalu się znajdujemy. Samo Schmigadoon jest miejscem z przeszłości – panują tu zaściankowe obyczaje i zasady, obowiązuje tradycyjny model życia i rodziny. Nie znaczy to jednak, że mieszkańcy nie skrywają swoich sekretów – niektóre z nich są naprawdę zaskakujące. Pojawienie się w tym świecie bohaterów z zewnątrz sprawia, że tajemnice wychodzą na jaw. Tak więc Melissa i Josh zmieniają musical, a musical zmienia ich. Problem jednak w tym, że morał, jaki ze sobą niesie produkcja Apple TV, nie wydaje się z niej naturalnie wypływać. Chociaż więc musical został „poprawiony”, to przez fasadowość i pewne uproszczenia można odnieść wrażenie moralizatorstwa, a zważywszy na prostotę tej produkcji, wymowa „bądź sobą” wydaje się nieco wyświechtana.
Prosta fabuła pozostawia więc pewien niedosyt, a kolejnym problemem jest sama relacja Melissy i Josha. Już od początku naprawdę trudno uwierzyć w ich miłość. Można by oczywiście winę zrzucić na to, że ich związek przeżywa kryzys, ale sceny z przeszłości, kiedy miłość między nimi kwitła, nie wypadają pod tym względem lepiej. W takim wypadku trudno więc kibicować bohaterom, by byli razem. Zdecydowanie ciekawszą opcją wydają się ich związki z mieszkańcami Schmigadoon. Wspomniane retrospekcje zaś do samej fabuły wnoszą niewiele – pełnią raczej funkcję ilustracyjną i za ich sprawą twórcy chcieli chyba dać widzom „odpocząć” od płaskiej, pastelowej rzeczywistości musicalowego miasteczka. W istocie – te chwile odmiany estetycznej są potrzebne.
Najciekawszą stroną produkcji Apple TV jest to, na czym ona się opiera – zabawa konwencjami musicalu oraz nawiązania do produkcji ze złotej ery tego gatunku. Twórcy postanowili puścić oko nie tylko do miłośników musicali, ale kina w ogóle. Można wyłapać cytaty – także wizualne - z dzieł kina klasycznego oraz bardziej współczesnych produkcji. Pod względem czysto muzycznym miniserial wypada dobrze – niektóre piosenki wpadają w ucho i nuci się je jeszcze po seansie poszczególnych odcinków. Niestety ogólnie seria jako musical nie porywa. Ci, którzy spodziewali się
La la Land w dłuższej wersji, będą raczej rozczarowani.
Schmigadoon nie jest też serialem, który da się obejrzeć na raz i mieć z tego frajdę. Pomimo tego, że liczy tylko cześć odcinków, to gdzieś w połowie przestaje być interesujący. Może to przez fasadowość całego świata, dość powierzchowne sportretowanie w postaci (skoro twórcy „poprawiają” musical, to w tej dziedzinie powinni się trochę bardziej postarać), nieszczególnie zabawne komediowe wstawki. Choć Cecily Strong i Keegan-Michael Key z osobna może i grają dobrze, to jednak razem jakoś im nie po drodze. Inne postaci z miasteczka też nie mają tej szczególnej mocy, by zachwycić urokiem, jaki chciałoby się w nich widzieć. No może z wyjątkiem cudownego
Alana Cumminga w roli burmistrza Menlove’a,
Aarona Tveita jako łobuzerskiego Danny’ego i
Jane Krakowski w roli hrabiny.
Schmigadoon nie jest jednym z tych musicali, które oczarowują i porywają. Widząc pastelowe miasteczko, chciałoby się dostać magiczną, nawet bajkową rzeczywistość i ciekawą opowieść o prawdziwej miłości. Niestety, w tym miniserialu nie czuć jego własnej duszy. Finalnie dostajemy więc całkiem przyjemną produkcję, która jednak zawodzi oczekiwania.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h