Twórcy Scream Queens w ostatnich dwóch odcinkach pokazali przede wszystkim, że nawet rozwiązania mrocznej zagadki nie traktują do końca na serio. Wyznania bohatera, który pracował na rzecz głównych zabójców, przeplatane są tradycyjnym kąśliwym humorem rodem z najczarniejszej komedii. Nawet tam, gdzie wydaje się nam, że zaczyna się robić serio, w ostatecznym rozrachunku nie sposób nie dostrzec ironicznego uśmiechu ze strony twórców. Teraz, kiedy cały sezon jest już za nami, wypada pogratulować całej ekipie ciężkiej pracy przy zachowaniu jednolitości stylistycznej przez wszystkie odcinki. Absurdalne sytuacje, wątki i rozwiązania doprowadziły nas do naprawdę szalonego finału, a jeżeli komuś się wydawało, że chociaż zakończenie będzie normalne, może być pewien, że Ryan Murphy śmieje mu się w twarz. Trzeba przyznać, że finał sezonu jest również zaskakująco brutalny. Mimo że w poprzednich odcinkach pojawiały się momenty krwawe, w finale są potraktowane całkiem na serio, bez dotychczasowej warstwy humorystycznej. Szczególnie zapada w pamięć scena z fałszywym Czerwonym Diabłem, który został zamieniony w chodzącą bombę, mającą na celu wysadzić w powietrze mieszkanki domu bractwa. Na szczęście jednak do rozwiązania akcji nie dochodzi tak szybko, bo twórcy mają w zanadrzu jeszcze kilka ciekawych kart. Co najciekawsze, przed ostatecznym rozwiązaniem umiejętnie mylą tropy, aby do samego końca nie było pewne na 100 procent, kto jest właściwym mordercą. Odcinek 12 stanowi swoiste preludium do końcowego twistu. Wciąż widzimy bohaterki zmagające się z różnymi sytuacjami mającymi doprowadzić do prawdziwego mordercy. Mimo wyznania Pete'a, jego tożsamość wciąż nie jest jasna. Te podchody sprawiły, że przedostatni odcinek nieco zwalnia akcję, funduje jedynie kilka śmiesznych wątków, rozwiązań i ujęć. Jest niczym cisza przed burzą, która rozpęta się w finale... Finale, który rozpoczyna się od prawdziwej bomby: wyznania prawdziwej morderczyni, która nosiła na sobie kostium Czerwonego Diabła. Hester zabiera nas w przeszłość, aby przedstawić krok po kroku, jak doszło do tego, że na uniwersyteckim kampusie pojawił się morderca. Przybliżenie procesu „powstawania” morderców to prawdziwa perełka tego odcinka, o ile nie sezonu. Scenarzyści popuścili całkowicie wodze fantazji. Zmieszali pokręconą wersję Lotu nad kukułczym gniazdem z historią o mordercach rodzących się wskutek traumatycznych wydarzeń i klimatem rodem z filmów o Frankensteinie. Nie poskąpili całości smoliście czarnego humoru i dzięki temu otrzymali historię, która pełnymi garściami czerpie z klasyki gatunku, ale sama również ma wszelkie predyspozycje do tego, aby do tej klasyki dołączyć. No url Finał Scream Queens to również szalone odwrócenie schematu final girl, czyli ostatniej ocalałej bohaterki, która jest jednym z najważniejszych punktów ikonografii slasherowej. W tym wypadku to właśnie Hester, jako morderca, z chłodną logiką i bezlitosną precyzją eliminuje z gry mieszkanki domu bractwa, oddalając podejrzenia coraz dalej od siebie. W taki oto pokręcony sposób to właśnie ona staje się final girl, która nie tylko w pełni zrealizowała swój plan, ale również zorganizowała spokojny powrót do normalnego życia. Umieszczenie ostatecznie wszystkich chanelek w szpitalu psychiatrycznym pokazało, jak wielki dystans do siebie ma Ryan Murphy. Jego najnowszy serial, porównywany przez wielu do innego słynnego produktu jego autorstwa, czyli American Horror Story, w końcówce staje się jego szaloną parodią. Chanelki tak naprawdę w psychiatryku są całkiem szczęśliwe. Mogą jeść, co chcą, bo nie ma w okolicy chłopców, dla których muszą być szczupłe; mogą robić, co chcą, bo nikt ich nie ocenia, a tak naprawdę współlokatorki lubią je bez względu na wszystko, Chanel nr 1 jednogłośnie wybierając na przewodniczącą grupy. Nawet w końcówce twórcy pokazali, że mają wielki dystans do tego, co robią, nie traktując żadnych świętości poważnie. Jest to szczególnie atrakcyjne dla widza, który nie otrzymuje tendencyjnej i klarownej historii, ale wciąż zmuszony jest zmagać się z nieprzewidzianymi twistami. ‌Scream Queens w znakomitej formie żegna się z fanami. Serial utrzymywał równy, solidny poziom przez cały sezon i nie zawodzi również w finale. Jest niczym jeden wielki metaslasher, w którym fani gatunku mogą odnaleźć niewyczerpalne źródło inspiracji, aluzji i odniesień, przy czym sami twórcy tych inspiracji nie wykorzystują bezmyślnie. Traktują je właśnie jako punkt odniesienia dla własnej estetyki – w tym przypadku estetyki parodii, która okrutnie wyśmiewa wiele gatunkowych klisz, a przy okazji patrzy na nie z wielkim sentymentem. Cały sezon to wielka kinofilska zabawa dla miłośników kina grozy. Z jednej strony serial wyśmiewa banalność i schematyczność slasherow, ale z drugiej składa im hołd, a przy okazji pokazuje, że ma swój własny pomysł na to kino. Czy twórcy zdecydują się pójść tym tropem dalej? W jaki sposób wykorzystają potencjał wypracowany przez sezon pierwszy? A może tak naprawdę to już koniec? Zakończenie otwarte może sugerować wiele tropów, ale znając przyzwyczajenia twórców, równie dobrze może być solidnym pstryczkiem w nos i pokazaniem figi naszym przyzwyczajeniom oraz oczekiwaniom.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj