Obejrzeliśmy Searching, technologiczny thriller, a zarazem debiut reżyserski Aneesha Chaganty’ego, który przyciąga użyciem kamer laptopów i telefonów. Ale czy jest w nim coś poza nowinkami technologicznymi?
Searching to filmowa hybryda pod wieloma względami. Po pierwsze jest to właściwie w dużej mierze zrzut z ekranu czyjegoś komputera i telefonu, z rzadka uwzględniający ujęcia z nakręconych na potrzeby filmu ujęć z telewizji newsowych. Wykorzystano do tego nowatorską technologię ScreenLife. Po drugie jest to połączenie kilku gatunków opowiadania historii, ponieważ mimo głównego thrillerowego zacięcia, pierwsze kilkanaście minut filmu, a raczej sekwencji „niby-domowych” filmików i zdjęć z około 15 lat życia rodziny Kimów, bardziej przypomina wzruszający film familijny ze smutnym zakończeniem w stylu Odlotu, niż trzymający w napięciu thriller. Niemniej tak niekonwencjonalny początek pozwala widzom nawiązać więź emocjonalną z bohaterami naszej historii i zarysować początek właściwej fabuły, która rozgrywa się w 2017 roku, czyli około dwa lata po tragicznej śmierci Pam (Sara Sohn), która zostawiła swojego męża, Davida (John Cho) i córkę, Margot (Michelle La).
Po krótkim, około 10-minutowym wstępie, przechodzimy z kolei do rozwoju fabuły w typowym, acz satysfakcjonującym stylu thrillerowym, gdzie pojawiają się zaskakujące plot-twisty, co chwila wraz z głównym bohaterem Davidem jesteśmy zmylani, a to, czego się do tej pory dowiedzieliśmy, zostaje podane w wątpliwość. Za taki rozwój fabularny zdecydowanie trzeba pogratulować reżyserowi i współscenarzyście Aneeshowi Chaganty’emu, który w dodatku debiutował w swojej roli w świecie filmowym, będąc wcześniej pracownikiem Google’a. Z resztą przeszłość reżysera jest dla całego filmu nie bez znaczenia, bo chyba tylko człowiek, który wcześniej miał bezpośrednio styk w życiu zawodowym z najnowszymi technologiami mógłby w tak konsekwentny sposób przeprowadzić widzów przez złożoną historię fabularną za pomocą wyszukiwarek, arkuszy kalkulacyjnych Excela i wszelakich portali społecznościowych i newsowych.
Wyjątkowe podejście reżysera to jednak nie koniec zalet filmu, na spore oklaski zasłużył również John Cho, który skutecznie i brawurowo wcielił się w przerażonego, stopniowo popadającego w paranoję ojca zaginionej córki. Można śmiało powiedzieć, że aktor, do tej pory bardziej kojarzony z lekkimi komediami, sprawdził się w tym wyzwaniu aktorskim, które przecież do najłatwiejszych nie należało, ponieważ główny bohater jest na ekranie przez większość trwania filmu hipnotyzując widzów swoją niezwykle przekonującą grą aktorską. Jednocześnie bardzo dobrze została także zbudowana postać jego córki, Margot oraz relacja tej dwójki, którzy zachowując pozory bliskości stali się po śmierci matki właściwie obcymi ludźmi dla siebie, do tego stopnia, że David w swoich internetowych poszukiwaniach córki wielokrotnie zostaje postawiony przed pytaniem czy w ogóle jeszcze wie, kim jest jego dziecko. Ukazana tu historia żałoby jest świetnym portretem psychologicznym rodziny stającej w świetle tragedii, z którą członkowie nie do końca potrafią sobie poradzić.
Tak jak pierwsza godzina filmu, w której zostaje zbudowane napięcie, podsuwane są co i rusz nowe, pozornie wykluczające się, wskazówki dostarcza widzom dużo tradycyjnej, satysfakcjonującej thrillerowej rozrywki, tak twórcy filmu, zmierzając ku końcowi, zaczynają okazjonalnie gubić napięcie z pierwszej godziny i potykać się o zastawione przez siebie pułapki fabularne. Chyba największym zawodem jest jednak zakończenie, które jest zbyt pozytywne, a główni bohaterowie wychodzą na koniec relatywnie bez większego uszczerbku, ba nawet można powiedzieć, że wychodzą mocniejsi niż byli na początku filmu . W perspektywie całego filmu, który swoim dreszczykiem przypomina najlepsze klasyki gatunku, typowo amerykańskie szczęśliwe zakończenie może zostawić po sobie lekki niesmak. W dodatku film traci przez postaci drugoplanowe jak na przykład postać detektyw Rosemary Vick (Debra Messing), czy brat Davida, Petera (Joseph Lee), u których ciężko się prosić o spójność budowania postaci. No i pozostaje jeszcze sporna kwestia użycia prawie wyłącznie nowych, statycznych technologii do opowiedzenia całej fabuły, która może być dla tradycjonalistów filmowych na dłuższą metę męcząca, aczkolwiek zdecydowanie warta doświadczenia chociażby ze względu na nowatorskość użycia kamer laptopów i telefonów do nakręcenia pełnometrażowego filmu i jednocześnie próby zbudowania namiastek dynamizmu poprzez częste zmiany urządzeń, za pomocą których odkrywamy fabułę.
I faktycznie w Searching główną rolę odgrywają tak naprawdę technologie i to, w jaki sposób ich używamy i jaki własny wizerunek budujemy poprzez nie. To także dzięki nim film nabiera drugiego dna, podnosząc pytania, które dopiero od niedawna zaczęły być tak istotne dla współczesnego społeczeństwa, jak budowanie własnej tożsamości w mediach społecznościowych i dzielenie się bardzo prywatnymi, a nieraz intymnymi szczegółami własnego życia. Powstaje także pytanie o autentyczność samych siebie i tego, które „ja” jest prawdziwe – to wirtualne czy to poza internetem. Pod wieloma względami jest to film nowatorski, wciągający i zaskakujący podsuwanymi widzom pytaniami i wskazówkami. Na pewno jest to też film wart zobaczenia chociażby wyłącznie dla użytych metod opowiadania historii, a zarazem powrotu do źródeł thrillera i klasycznie rozwijanego napięcia emocjonalnego, niemniej należy pamiętać, że Searching na pewno do mistrzów gatunku thrillera nie będzie się zaliczać. Aczkolwiek kto wie, może w dobie coraz większej ekspansji mediów społecznościowych znajdą one dzięki tej propozycji swoje miejsce na stałe także i w sztuce filmowej, a w efekcie będziemy świadkami początku jakiegoś nowego gatunku technologicznego filmu? Słowem, warto się pochylić nad tą propozycją z więcej niż jednego powodu i pomimo kilku niedociągnięć.